13.09.2012

Mazurskie przypadki

Spanie dla twardziela
Zgodnie z własnym postanowieniem po powrocie z motocyklowych wojaży ruszyłem na kilkudniowy wypad rowerowy. Celem były Mazury a dodatkowym bodźcem do wyjazdu fakt, że podobny plan mieli Neno i Falco z forum TA. Oni rowerami ruszali z Zambrowa a ja po dojechaniu pociągiem do Giżycka właśnie stamtąd.
Kiedy około godziny 15 wysiadałem z pociągu na stacji w Giżycku chłopaki mieli do mnie jeszcze bardzo dużo kilometrów. Ustaliliśmy więc, że kierujemy się na Pisz. Pogoda była absolutnie niesprzyjająca. Ciągła mżawka i lekki chłód nie nastrajały optymistycznie. Za Orzyszem zaczęło mi bujać tylnym kołem. Kapeć. Dopompowałem ile mogłem i przejechałem jeszcze z kilometr. Nie ma opcji, trzeba wymieniać dętkę. Szczęśliwie wziąłem dwie na zapas. Wymiana przyprawiła mnie o stan zaawansowanej frustracji. Ostatni raz kupiłem drutowane opony. Tego cholerstwa nie da się zdjąć!
Jedna trtytytka, druga...
...trzecia, czwarta i działa!
Ruszyłem dalej. Minąłem Pisz i doleciałem do miejscowości Wiartel, w której mieliśmy się spotkać. Robiło się już ciemno a chłopaków nie widać. Wyjechałem więc im naprzeciw. Kiedy ruszyliśmy z powrotem razem okazało się, że znowu nie mam powietrza w tylnym kole. Dopompowałem ponownie i zaczęliśmy szukać noclegu. Zaraz za Wiartlem odbiliśmy w las i rozbiliśmy się już niemal w dosłownych ciemnościach na skraju łąki (która rano okazała się terenem przygotowanym pod przyszłą zabudowę - droga i skrzynki energetyczne). Okazało się, że termos Ernesta przechowuje coś lekko mocniejszego niż herbata. Pierwszy raz od zeszłego roku (a drugi w ogóle) rozwieszałem swój hamak. Trochę czasu mi to zajęło. A spanie było dramatem. Zimno i niewygodnie. Ale z pobliskiej imprezowni do późna dobiegały discopolowe dźwięki co ewidentnie uszczęśliwiało Neno.
W czasie tej wyprawy nie miałem prawie żadnych problemów z oponami czy dętkami
Rano chłopaki nie spieszyli się z wyjazdem. Kiedy ja już byłem po śniadaniu i spakowany oni dopiero śniadali. W tym czasie ponownie zmieniłem dętkę. Ruszyliśmy chyba około 13 (a wstałem po 8!). Po kilkunastu minutach moje tylne koło znowu pływało. Myślałem, że rozniosę ten rower, że jak tylko dojedziemy do Rucianego Nidy to kupię nową oponę. Niestety to był dzień wolny (święto jakoweś). Ponieważ to była już moja druga zapasowa dętka (a trzecia w ogóle) poratować musiał mnie Falco. Tym razem ze starej dętki zrobiłem dodatkowy kołnierz, którym oddzieliłem nową dętkę od opony. W Rucianym dopompowałem wszystko na stacji i gra do dzisiaj. 
Wiejski piknik
Ciepła herbata
Rozcieńczanie wody z wodą czyni ją łatwiejszą do spożycia
Tymczasem niecałe 10 minut po tym jak wymieniłem dętkę coś zaczęło szumieć w rowerze Neno. Tak się tym zafrapował, że kiedy stanął, zapomniał wypiąć się z bloków. I Neno leży. Okazało się, że pękła śruba mocująca bagażnik i ten sobie trochę opadł a sakwy zaczęły trzeć o koło. Nie ma jednak rzeczy, której nie da się naprawić trytytkami, które szczęśliwie miał przy sobie Falco. Szybka operacja i jedziemy dalej. Przez dwie godziny od wyjazdu zrobiliśmy około 10 km! Minęliśmy Ruciane i po paru kilometrach leśnej drogi (około 13 od startu) poczuliśmy się tak zmęczeni, że spędziliśmy na ławce pod sklepem co najmniej godzinę. 
Generalnie w czasie naszej krótkiej podróży...
Nie mieliśmy praktycznie żadnych problemów ze sprzętem
I to była niewątpliwa zaleta tego wyjazdu, nikt się nie spieszył, nikt się nie spinał, gdzie dojedziemy tam się rozbijemy. No przynajmniej dopóki Neno nie zarzucił, że zna świetną miejscówę nad jeziorem Śniardwy. Tylko, że do niej będzie jeszcze ze 40 km. A mówił to gdzieś chyba około 18. Po drodze był jeszcze prom, samotna końska rodzina na środku drogi, drugi upadek Neno i świetny leśny odcinek, na którym Falco na długi czas zniknął nam z oczu - tak wyrwał do przodu. Wcześniej jednak zgubił coś ze swojego bagażu.
Ach ta dziecięca radość...
...jakby pierwszy raz wodę zobaczyli
A bagaż Falco to temat rzeka. Stare/nowe sakwy (kupione lata temu a nieużywane) okazały się wątpliwej jakości. Zamki mu poszły jeszcze zanim ich spotkałem. Wodoszczelność była na poziomie pudełka od zapałek (otwartego) więc Falco wszystko owijał workami na śmieci i spinał wstążkami, paskami i czym tylko mógł, żeby nie pospadało. Czasem jednak spadało.
Miejsce obozowe osiągnęliśmy późnym wieczorem. Faktycznie było przyjemne. Byliśmy też sami, przynajmniej do połowy nocy kiedy to w aurze rozchodzących się z samochodowego stereo dźwięków zjawili i rozbili się obok jacyś inni ludzie. Ja próbowałem kumulować ciepło w śpiworze i nie specjalnie się tym martwiłem.
Ot spodobała nam się ta tabliczka
Rano pobudka chyba znowu po ósmej. I tradycyjnie bez pośpiechu, bez spinki. Kąpiel w Śniardwach pakowanie, zwijanie, śniadanie i się żegnamy. Neno wieczorem (a w zasadzie w srodku nocy) musi się zameldować w pracy. Falco wraca z nim a ja jadę na północ aby następnego dnia wsiąść w powrotny pociąg.
Drugi upadek Neno
Równie spektakularny co nieoczekiwany
Samotna jazda okazała się mocno demotywująca. Dopiero po dłuższym czasie i przerwie obiadowej zrobiło się lepiej. Dużo podjazdów po drodze i w końcu mój cel - Puszcza Borecka. Odwiedziłem tamtejszą pokazową zagrodę żubrów a potem tradycyjnie już dla siebie zagubiłem się w jakichś ostępach. Chaszcze i dramat. Oczywiście mapa pokazywała, że będzie szlak. Lubie takie mapy i takie szlaki. 
Samotna jazda już nie była taka wesoła...
To pierwszy dzień, kiedy pojawiły się przebłyski słońca. Pogoda była więc znośna aczkolwiek nie poprawiło to mojego zapału do jazdy. Liczyłem na to, że znajdę miejsca na nocleg gdzieś w Puszczy jednak nie wyglądało to kolorowo. Może i dobrze bo ostatecznie rozbiłem (albo rozwiesiłem) się nad jeziorem Gołdapiwo. Jeszcze tylko kolacja i kąpiel nago w jeziorze i byłem spełniony. W nocy tradycyjnie zimno (miałem na sobie bieliznę brubecka góra/dół, bluzę termo, softshell i oczywiście śpiwór - nie pomogło).
...dlatego musiałem posiedzieć przy żubrze
Tego dnia chłopaki zrobili rekordowy wynik ok. 140 km, w Zambrowie zameldowali się po 23. Falco złapał bodajże dwie gumy (nie mając zapasowej dętki) a jego pompka uległa destrukcji, w związku z czym pomocy musieli szukać po chałupach. Szczęśliwie udało im się.
Rano się spakowałem i powoli acz nadspodziewanie szybko dotarłem do Giżycka. Nad jeziorem zjadłem śniadanie i wypiłem piwko. Podróż pociągiem przebiegła bez problemów co nie znaczy, że nie byłą mecząca.
Dobre miejsce na obiad
Krótki, zaledwie czterodniowy wypad był całkiem udany. Szkoda, że tak krótko jechaliśmy większą ekipą. Niestety mój zapał do jazdy był poniżej krytyki i ciągle myślałem sobie, że motocyklem nie musiałbym się tak męczyć.

1 komentarz: