15.12.2013

W stronę Kapadocji

Mamasun Baraji
Kiedy zaczęliśmy zbliżać się do Kapadocji rozległe wyżynne, stepowe tereny ustąpiły miejsca rozmaitym formacjom skalnym. To właśnie z tych formacji oraz wykutych w nich całych miastach skalnych słynie ten region. Oczywiście nie tylko z tego...
Wieś Yaprakhisar - po prawej minaret a w skale wykute domy
Formacje skalne w pobliżu Yaprakhisar
Wąwóz Ihlara

11.12.2013

Tuz Golu

Tuz Golu - jezioro solne
Znaczna część Turcji mieniła się jednym kolorem. Rozległe pola, stepy w kolorze uschniętej trawy towarzyszyły nam przez setki kilometrów. Naszą uwagę w tym jednostajnym krajobrazie przykuło potężne jezioro Tuz - drugie co do wielkości w Turcji. Jego zasolenie jest o kilka procent wyższe niż w Morzu Martwym. Od tej strony, od której podjechaliśmy wody praktycznie nie było, tylko solna skorupa.
Wody, czy raczej błotnistej brei za wiele nie było

3.12.2013

Czaj? Oh yes, please!

Herbatka u Bossa (fot. E. Jóźwik)
Kiedy stanęliśmy gdzieś tam w środku Turcji na stacji benzynowej, na której okazało się, że nie ma benzyny, boss - czy to w ramach czystej życzliwości czy też jako zadośćuczynienie - poczęstował nas herbatą. Takie darmowe herbatki zdarzały nam się na tureckich stacjach jeszcze wiele razy. Nie tylko na stacjach, każdy kto nas przyjmował, gościł czy chciał trochę pogadać, częstował nas czajem. Bardzo nam się to spodobało i szybko stał się to nasz ulubiony trunek, którego wręcz wyczekiwaliśmy, i za którym później zdążyliśmy jeszcze zatęsknić.

Picie czaju to niemal rytuał (fot. E. Jóźwik)

9.11.2013

Przedsmak Turcji

Gdzieś w tureckim interiorze
Nasza przygoda w Turcji nie zaczęła się najlepiej. Już pierwszej nocy zostaliśmy okradzeni o czym pisałem nieco szerzej tutaj. Mimo pewnych strat i podłamanego morale ruszyliśmy dalej aby dać Turcji szanse na rehabilitacje. Po skierowaniu się na południe, turecki interior coraz bardziej mi się podobał. Olbrzymie, puste przestrzenie powodowały, że szukanie miejsca na namiot było czystą i krótką formalnością.

6.11.2013

Pierwsze spotkania

Wspólne zdjęcie z szefem agro-serwisu
Przez pierwsze dni nie bardzo mieliśmy możliwość i czas do nawiązywania nowych znajomości. No chyba, że na stacjach benzynowych. Po rewelacyjnym porannym manewrze gdzieś w bułgarskim polu, mój motocykl potrzebował małej pomocy. Znaleźliśmy ją już kilkanaście kilometrów dalej w niedużej wiosce. Jak się okazało w tamtejszym serwisie maszyn rolniczych pracowało dwóch gości, którzy również byli motocyklistami należącymi do lokalnego klubu. Tym sposobem warsztat był do naszej dyspozycji, a i pomocna dłoń się znalazła. 
Trampek w pit stopie

5.11.2013

Jakoś trzeba zacząć

fot. E. Jóźwik
Niekiedy człowieka ponosi ułańska fantazja. Szczególnie jak ktoś szepcze mu do ucha głupie pomysły. Pierwszy głupi pomysł zakończył się glebą w piachu, pękniętymi plastikami i stłuczonym barkiem, który boli do dzisiaj. Tak, nasza przygoda zaczęła się dopiero w Bułgarii...
fot. E. Jóźwik

Daleko jeszcze?



Kiedy człowiek wybiera się gdzieś dalej, do nieco bardziej odległych krajów natrafia na dosyć dolegliwą przypadłość - odległość. Naszym pierwszym celem zasadniczym była Turcja, ale żeby tam dotrzeć trochę czasu trzeba poświęcić. Sama Polska z północy do południowych granic to prawie 800 km, a potem kolejne kraje, w których pewnie jest dużo do zobaczenia ale nie ma na to czasu. Tak więc do Turcji jechaliśmy jak automaty. Od rana do wieczora, a niekiedy i do późnej nocy. Co więcej gdzieś tak do Serbii cały czas padało. Dopiero tam odpuściło i temperatura zaczęła być akceptowalna i komfortowa. Taki przelot strasznie męczy i nie daje w zasadzie żadnej satysfakcji. Na zdjęciu migawka z Serbii - pierwsze godziny słońca i piękna droga przez wąwóz, pierwsze pozytywne wrażenia z jazdy.