21.01.2014

Kapadocja offowo

Pędzący Ernest
Kapadocja przysporzyła nam dużo rozrywki. W końcu mogliśmy pobawić się trochę poza asfaltem. Było sporo odcinków z niewdzięcznym piaskiem, którego nie znoszę, za to pośród pięknych tufowych form skalnych. Były też wspaniałe szutry na tamtejszych wzgórzach, usłane kamieniami, które co chwila strzelały spod kół. W oczekiwaniu na atrakcję dnia następnego ganialiśmy po tych terenach bitych kilka godzin dla czystej zabawy i przyjemności. 
Yamaszka dalej sunie po tureckich szutrach
Ernest nazwał ją EnJoy i chyba słusznie, bo dawała mu wiele radości

12.01.2014

Jest dobrze!

Jest dobrze! (fot. E. Jóźwik)
Czasu ostatnio mało, więc i blog przysnął. Ale pisać jest o czym i zdjęć nie brakuje. Także niedługo powrócę do mojej ubiegłorocznego wyjazdu. A jest do czego wracać :)

15.12.2013

W stronę Kapadocji

Mamasun Baraji
Kiedy zaczęliśmy zbliżać się do Kapadocji rozległe wyżynne, stepowe tereny ustąpiły miejsca rozmaitym formacjom skalnym. To właśnie z tych formacji oraz wykutych w nich całych miastach skalnych słynie ten region. Oczywiście nie tylko z tego...
Wieś Yaprakhisar - po prawej minaret a w skale wykute domy
Formacje skalne w pobliżu Yaprakhisar
Wąwóz Ihlara

11.12.2013

Tuz Golu

Tuz Golu - jezioro solne
Znaczna część Turcji mieniła się jednym kolorem. Rozległe pola, stepy w kolorze uschniętej trawy towarzyszyły nam przez setki kilometrów. Naszą uwagę w tym jednostajnym krajobrazie przykuło potężne jezioro Tuz - drugie co do wielkości w Turcji. Jego zasolenie jest o kilka procent wyższe niż w Morzu Martwym. Od tej strony, od której podjechaliśmy wody praktycznie nie było, tylko solna skorupa.
Wody, czy raczej błotnistej brei za wiele nie było

3.12.2013

Czaj? Oh yes, please!

Herbatka u Bossa (fot. E. Jóźwik)
Kiedy stanęliśmy gdzieś tam w środku Turcji na stacji benzynowej, na której okazało się, że nie ma benzyny, boss - czy to w ramach czystej życzliwości czy też jako zadośćuczynienie - poczęstował nas herbatą. Takie darmowe herbatki zdarzały nam się na tureckich stacjach jeszcze wiele razy. Nie tylko na stacjach, każdy kto nas przyjmował, gościł czy chciał trochę pogadać, częstował nas czajem. Bardzo nam się to spodobało i szybko stał się to nasz ulubiony trunek, którego wręcz wyczekiwaliśmy, i za którym później zdążyliśmy jeszcze zatęsknić.

Picie czaju to niemal rytuał (fot. E. Jóźwik)

9.11.2013

Przedsmak Turcji

Gdzieś w tureckim interiorze
Nasza przygoda w Turcji nie zaczęła się najlepiej. Już pierwszej nocy zostaliśmy okradzeni o czym pisałem nieco szerzej tutaj. Mimo pewnych strat i podłamanego morale ruszyliśmy dalej aby dać Turcji szanse na rehabilitacje. Po skierowaniu się na południe, turecki interior coraz bardziej mi się podobał. Olbrzymie, puste przestrzenie powodowały, że szukanie miejsca na namiot było czystą i krótką formalnością.

6.11.2013

Pierwsze spotkania

Wspólne zdjęcie z szefem agro-serwisu
Przez pierwsze dni nie bardzo mieliśmy możliwość i czas do nawiązywania nowych znajomości. No chyba, że na stacjach benzynowych. Po rewelacyjnym porannym manewrze gdzieś w bułgarskim polu, mój motocykl potrzebował małej pomocy. Znaleźliśmy ją już kilkanaście kilometrów dalej w niedużej wiosce. Jak się okazało w tamtejszym serwisie maszyn rolniczych pracowało dwóch gości, którzy również byli motocyklistami należącymi do lokalnego klubu. Tym sposobem warsztat był do naszej dyspozycji, a i pomocna dłoń się znalazła. 
Trampek w pit stopie