13.05.2012

Karkonosze

Widok ze Śnieżki
Człowiek musi się czasem zresetować, niekoniecznie upijając się do nieprzytomności. Po całej zimie na tyłku, nie ruszając się specjalnie z miejsca zamieszkania, rodzi się głód, który z każdym kolejnym dniem potęguje się stopniowo opanowując wszelkie procesy myślowe. Kilka miesięcy nędznej pogody, krótkich dni, małej ilości słońca, powoduje, że pierwsze jakiekolwiek przejawy wiosny łykam jak nadzieje na lepsze jutro. Najlepszy zawsze jest ten pierwszy ciepły podmuch, który może być nawet złudny ale on właśnie sprawia, że ten głód zaczyna osiągać apogeum.
Ponieważ tegoroczna majówka dawała szansę na dosyć długi wypad, już chyba w lutym zaczęła mi kiełkować myśl, że to będzie znakomita okazja aby ruszyć w góry. Chciałem Bieszczady, bardzo chciałem Bieszczady bo ciągnie mnie tam sentyment ale jeszcze bardziej ciągnie mnie ich dzikość, która choć z roku na rok jest mniej dzika to jednak nadal pozwala się na kilka dni zapaść pod ziemie i nie spotkać żadnego człowieka. Niestety Bieszczady odpadły z powodów logistycznych, na wypad Trampkiem nie było wystarczającej ilości kasy a wszelkie publiczne środki transportu pozwalające dojechać z północy w tamte rejony albo nie istnieją albo wymagają ogromnej cierpliwości i prawie dwóch dni podróżowania. Trzeba więc było szukać alternatywy. Z pomysłem wyskoczyła Asix... "może Karkonosze?" Może... od początku byłem nastawiony sceptycznie... ja naprawdę chciałem się odizolować od ludzi i tego całego gwaru. Karkonosze jakoś mi do tego nie pasowały. Pasowały za to połączenia pociągiem, dosyć gęsto rozstawione na szlakach schroniska no i fakt, że to góry.
Świątynia Wang
Podróż upłynęła raczej bezproblemowo, nawet komfortowo, bo tylko w 4 osoby w przedziale. Z Jeleniej Góry niemal od razu busem do Karpacza. Moje nastawienie nadal było złe. Karpacz mnie przytłoczył cepeliadą i tłumami niedzielnych turystów. Postanowiliśmy zobaczyć świątynię Wang. Gdybym wiedział, że będzie tam aż tyle ludzi darowałbym sobie. Sama świątynia świetna, bo świetny był norweski styl, ale chyba lepiej pojechać i poszukać takiej w rdzennym kraju gdzie zapewne będzie można ją obejrzeć w lepszej atmosferze. 
Śnieżka
Postanowiliśmy się więc szybko ewakuować i uciekać na szlak, byle wyjść z zabudowań, zanurzyć się w lesie i cieszyć ciszą. Za cel obraliśmy przełęcz Okraj i tamtejsze schronisko. Mimo tego, że las przyniósł ciszę i nawet parę ładnych widoków się trafiło, moje nastawienie do Karkonoszy nadal było złe.
Te rozległe plateau chyba zrobiło na mnie największe wrażenie
Na Okraj doszliśmy pod wieczór i szczęśliwie była tam cisza i spokój. Dostaliśmy 5-osobowy pokój ale więcej gości w nim nie było. Jeszcze tylko wypad na czeską stronę po ichnie piwo, jego konsumpcja i spać.
Drugiego dnia atak na Śnieżkę. Ruszyliśmy od strony czeskiej przez schronisko Jelenka (znakomity ciemny Priamtor). Cały czas przygrzewało słońce, choć po drodze nie brakowało konkretnej ilości śniegu. Ludzi na szlaku jak dla mnie zdecydowanie za dużo. 
Widok ze Śnieżki na czeską stronę
Za to wraz z ustępującymi drzewami widoki coraz przyjemniejsze. Wizyta na Śnieżce może co najwyżej głęboko zniechęcić do wracania tu kiedykolwiek. Nawet nie przeszkadza mi ta surrealistyczna konstrukcja. Za to ludzie wszelkiej maści, włącznie z dziewczynami w sandałach i balerinkach, ludźmi w obuwiu sportowym czy trampkach, gdzie po drodze naprawdę leżało kupę śniegu, nawet na głównej drodze na górę. Zejście ze Śnieżki przypominało przepychanie na schodach w markecie w dniu wyprzedaży. 
Zejście ze Śnieżki
Na wieczór doszliśmy pod Strzechę Akademicką i tam też postanowiliśmy nocować. Niestety już nie byliśmy sami a co poniektórzy, młodsi lokatorzy naszego pokoju nie byli w stanie uszanować tego, że inni śpią.

Kolejny dzień to droga przez równinę pod Śnieżką, która okazała się niezwykle rozległym płaskowyżem jakiego w Polskich górach jeszcze nie widziałem. Do tego wciąż pokryta śniegiem, pozwalała trochę poczuć tę górską przestrzeń, zwłaszcza, że przez krótki czas spotykało się jedynie pojedyncze osoby. Minęliśmy Wielki Staw podziwiając go z góry, Słonecznika i kilka innych charakterystycznych formacji skalnych. 
Równina pod Śnieżką
W okolicy Odrodzenia pozostałości charakterystycznych uschniętych drzew - gdyby nie to, że wśród nich już całkiem żwawo odrastają nowe, klimat byłby apokaliptyczny. 
Karkonosze intensywnie topniały
Dalsza wspinaczka, koło Łabskiego Szczytu, ponad Śnieżnymi Kotłami z charakterystycznie umiejscowionym nad urwiskiem budynkiem, w którym mieści się stacja przekaźnikowa. Stąd zamkniętym szlakiem do schroniska Pod Łabskim Szczytem. A tu niespodzianka. Nie ma wolnych miejsc wszystko zarezerwowane. Szczęśliwie schronisko prowadzą dwie w porządku babeczki. Kazały nam poczekać do 20 to może coś się znajdzie. 
Wielki Staw
Słonecznik
Niestety ciągle świecące słońce plus śnieg, od którego się odbijało spowodowało, że wyglądaliśmy jak Indianie. A Asix nawet jak mongolski Indianin bo dodatkowo pojawiła się opuchlizna. No cóż nikt z nas nie przewidział, żeby zabrać jakieś kremy z filtrem. Więc cierpieliśmy. Miejsce do spania się znalazło. Jeszcze tylko dwa piwka z parą, którą mijaliśmy kilka razy tego dnia, rozmowa o podróżach, z której wynikło kilka inspirujących pomysłów i spać.

Pozostałości martwego lasu
Kolejny dzień przyniósł naszą rezygnację. Asix ewidentnie nie nadawała się do dalszych wojaży a i moja skóra wołała o nie wychodzenie z cienia. A więc odwrót. Zeszliśmy niebieskim szlakiem tak, żeby jeszcze zahaczyć Wodospad Szklarki. Tu niestety kolejne rozczarowanie. 

Charakterystyczne formacje skalne
Może gdybym w życiu nie widział wodospadu to by mnie czymś ujął, a może i w takiej postaci by mnie ujął gdyby nie to, że gęstością występowania homo sapiens i wszelkich jego nieznośnych przywar przypominał sopockie molo w pełni lata. Po krótkiej przerwie zostawiliśmy Szklarkę bez żalu. Wyszliśmy na drogę gdzie w ciągu kilkunastu minut złapaliśmy stopa do Jeleniej Góry. Jeszcze tylko dramatyczna podróż w pełnym przedziale, w zatęchłej, gorącej atmosferze...
Z daleka budynek przekaźnika telewizyjnego wygląda niczym zamek

Karkonosze z pewnością mają kilka ciekawych, urokliwych a nawet sprawiających wrażenie dzikości miejsc, jednak z całą pewnością nie na majówkę, zapewne też nie na wakacje. Jak w większość gór najlepiej tu przyjechać wtedy kiedy 90% Polski pracuje a nam się udało złapać wolne. Chyba, że ktoś lubi ten ścisk i gwar na szlakach...
Śnieżne Kotły

Stacja przekaźnikowa
W oddali Szrenica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz