Podeszliśmy do tematu losowo, monetą rzucała pogoda. Deszcz zapowiadali praktycznie wszędzie w zasięgu czasu i możliwości jakie mieliśmy. Dlatego pomysł wschodu upadł. Mniej miało padać na zachodzie.
Kiedy wyruszaliśmy pogoda był bardzo dobra, nawet trochę za ciepło. Kaszubskie winkle pokonywaliśmy ciesząc się niezakłócaną niczym jazdą. Dopiero przed Wałczem niebo spowiły czarne chmury i przyszło nam skorygować kierunek. Bo chcieliśmy bardziej na południe.
Konieczność objazdu burzowego frontu sprawiła, że skierowaliśmy się na Szczecin, a właściwie na Nowe Warpno. Spędziliśmy chwile w tej urokliwej miejscowości i znaleźliśmy bardzo fajne miejsce na nocleg nad Zalewem Szczecińskim. W okolicach godziny wschodzącego słońca zaczęło grzmieć, a deszcz pięknie kontrastował z czerwienią brzasku.
Rankiem wyjeżdżaliśmy w oknie pogodowym, co chwila trafiając na przelotne opady. Jechaliśmy wzdłuż Odry, pięknymi pagórkowatymi terenami. Szczególnie spodobała nam się Zatoń Dolna, do której wiedzie malownicza droga opadająca ze wzgórz w dolinę rzeki. Pobliska Dolina Miłości i tamtejsze ścieżki idealnie nadają się na spacery. Szkoda tylko, że Cafe Kocur było zamknięte.
Jadąc dalej przez Cedynię na Kostrzyn jeszcze kilka razy mieliśmy okazje oglądać kapitalną panoramę Odry oraz zahaczyć najdalej na zachód wysunięty punkt Polski. Godziny upływały nam spokojnie, cieszyliśmy się jazdą, kiedy trasa wypadała nam lokalnymi drogami i przeklinaliśmy ją, gdy zdarzyło nam się wpaść na przelotówki. Na szczęście dosyć szybko z nich uciekaliśmy.
Nocleg znaleźliśmy nad jeziorem, gdzieś niedaleko Międzychodu. Potem malowniczymi drogami okolic Warty i Noteci kierowaliśmy się na północny zachód aby kolejnego dnia być już odpowiednio blisko domu. Dwa razy malutkimi promami przeprawialiśmy się przez rzeki, korzystaliśmy z napotkanych jezior aby się schłodzić a na wieczór rozbić się nad jeziorem w pobliżu Czernicy.
Zachód słońca w zasadzie każdego dnia mieliśmy piękny, choć tego chyba najlepszy. W nocy wystarczyło otworzyć powiekę, aby ujrzeć mgły tańczące na tafli jeziora. A kolejnego dnia to już trzeba było do domu.
W sumie nawinęliśmy prawie 1300 km. Zupełnie na luzie, bez spiny i pędzenia. Ciesząc się jazdą na dwóch kółkach (kiedy ja ostatnio tyle przejechałem?), dobrą pogodą i nowymi miejscami, w których mnie jeszcze nie było. Krótki wyjazd ale motywujący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz