Zima w tym roku... Zaraz! Zima przez chwilę była, nawet całkiem ładna, śnieżna i mroźna, ale to nie było w tym roku. Przyszło przed okresem bożonarodzeniowym i skończyło się przed Sylwestrem. Przynajmniej tak to wyglądało na Pomorzu. W Nowy Rok, przy niemal wiosennej pogodzie, ruszam na południe w góry. Tam śnieg zwykle trzyma się dłużej.
Jakież jest moje zdziwienie kiedy na ostatnich kilometrach pięknej krętej drogi do Kletna (pokonywanej już w całkowitych ciemnościach) nie widzę, żadnych śladów białej materii. Dojeżdżam na parking, wysiadam z auta i... no jakaś taka jesienna atmosfera. Nie myślę o tym zbyt długo, bo po prawie 8 godzinach jazdy, trochę padam. Rozkładam wyro w aucie i zapadam się w ciepły śpiwór.
A rano za oknem jakoś tak szaro, ponuro trochę. Nie ma tu kompletnie zasięgu Internetu ale sprawdzałem pogodę przed wyjazdem i w czasie drogi i perspektywy niestety były słabe. Temperatury miały być niskie (ale dodatnie), do tego ciągłe zachmurzenie i trochę deszczu. Niezbyt idealnie, ale jak widać po tym gdzie jestem, nie zniechęciło mnie to do przemieszczenia się w te rejony.
Dzisiaj na tapecie wejście na Śnieżnik. Górę, na której byłem w życiu raz, jakieś 10 lat temu. Jakiś mglisty obraz tego, jak to wygląda tam na szczycie, gdzieś mi w głowie majaczył. Kompletnie nie pamiętałem, jednak jak wyglądała trasa na szczyt. Zresztą to bez znaczenia, bo wówczas podchodziłem od strony Międzygórza. Droga pod górę okazuje się być całkiem przyjemna. Cisza lasu, przerywana szumem spływających strumieni, wprowadza umysł na inne tory. Powoli czuję jak gmatwanina myśli i problemów zwalnia, fale mózgowe się uspokajają i organizm całym sobą zaczyna chłonąć to miejsce, instynktownie odczuwając, że tu się psychicznie odpoczywa, że teraz jest ten czas.
Im bliżej końca piętra lasu, tym częściej pojawiają się białe plamy resztek śniegu. Nie ma tego jednak za wiele, ot takie przypomnienie o niedawnym zimowym epizodzie. Na górze dosyć mocno wieje, jest też sporo ludzi. Trochę za późno zdecydowałem się założyć kurtkę, żeby ochronić spocone ciało w mokrej koszulce od wiatru i później będę odczuwał tego efekty.
W stosunku do tego co przywołuje moja pamięć, na Śnieżniku zmieniła się jedna rzecz - wybudowali wieżę widokową. W zasadzie dalej budują, bo konstrukcja otoczona jest płotem, leży jeszcze sporo materiałów budowlanych, no i jest niedostępna. W ostatnich latach jest jakiś szał na budowanie wież widokowych na szczytach. Mam mieszane odczucia co do tego. Z jednej strony uprzyjemnia to wysiłek włożony w wejście na szczyty mniej oczywiste, gdzie wierzchołek najczęściej porośnięty jest lasem, z drugiej jednak strony, kiedy w promieniu kilku, kilkunastu kilometrów, na co drugim szczycie wyrasta taka konstrukcja, psuje to trochę krajobraz. A po co ona komu na Śnieżniku, gdzie szczyt jest łysy niczym głowa Kojaka? Tego nie rozumiem.
Ruszam powoli w dół, zdecydowanie mniej uczęszczaną ścieżką, aby dotrzeć do Chatki pod Śnieżnikiem, gdzie zamierzam spędzić noc. Nigdy wcześniej w niej nie byłem więc nie do końca wiem czego się spodziewać, a po tego typu chatkach spodziewać można się wszystkiego i niczego.
Jak się okazuje ta chatka nie jest skrajnie minimalistyczna, ale czasy świetności ma jednak dawno za sobą. Z zewnątrz wygląda nawet bardzo klimatycznie, otoczona gęstym świerkowym lasem, osadzona w plamie brudnego śniegu. Całkiem, całkiem. W środku trochę brudno, trochę śmieci, ale jest stół można usiąść, odpalić świeczkę i popatrzeć przez okno na górski świat. Gorzej, że temperatura też taka, jak tam za oknem. No ale niby jest piec. Gorzej natomiast z drewnem. Dokoła las jakiś taki wysprzątany, a to co udaje się znaleźć jest mokre. Perspektywy na ogień jakieś są, ale może to być okupione długą i energochłonną walką. A trochę już zaczynam odczuwać skutki wywiania tam na szczycie. Na szczęście po jakimś czasie dołącza do mnie pewna parka. Bartek dysponuje nawet całkiem pokaźną siekierą, dzięki czemu jest w stanie rozprawić się z kłodami, do których nawet nie chciało mi się podchodzić. Udaje się rozpalić w piecu, jednak wilgotne drewno szybko pokazuje, że piec ma swoje dosyć irytujące wady. Otóż jest bardzo nieszczelny. Na kilkanaście minut atmosfera w środku zamienia się w klimat pubu z lat '90, nic nie widać i śmierdzi. Po kilku godzinach udaje nam się podnieść temperaturę w środku z 7 stopni do prawie 16. Spać idziemy późno w nocy, po izbie harcują myszy a mnie wszystko boli.
Rano schodzę do auta i robię mały zwrot w swoim raczej luźnym planie działania. Otóż, za zachętą Bartka postanawiam kolejną noc spędzić w innej górskiej chacie, tym razem pod Czernicą. Ponoć jest to przybytek o wysokim standardzie, zupełnie nieporównywalny do Chatki pod Śnieżnikiem.
Wejście na Czernicę nie nastręcza żadnych problemów, na szczycie stoi drewniana wieża obserwacyjna (ppoż.), z zakazem wstępu. Zakaz jest raczej martwy. Wieża jest w dobrej kondycji, schody są całe. Zakaz więc pewnie wisi tu z czystego obowiązku, gdyż wieża nie była budowana z myślą o turystach, więc nikt nie bierze odpowiedzialności za ewentualne wypadki. Na horyzoncie ciemne chmury, może zanosi się na deszcz, może jakiś mokry śnieg spadnie z góry.
Znalezienie chatki jest nieco trudniejsze, nie prowadzi do niej żadna wyraźna ścieżka. Jednak w pewnym momencie dostrzegam w oddali światełko między drzewami i już wiem, gdzie dokładnie skierować swoje kroki. Chatka z wierzchu ma może mniej tradycyjny design jak na górską chatkę, za to kiedy wchodzę do środka... To jest klasa. Nawet mimo tego, że Bartek opowiadał, że jest naprawdę dobrze, czysto i ciepło... no to tego się nie spodziewałem. To jest ekstraklasa jeśli chodzi o polskie ogólnodostępne górskie chatki. Przytulnie jak w domu, czysto i przestronnie. Piecyk niby skromny, metalowy, ale można z jego pomocą zrobić tu saunę. Do tego, w przedsionku i na zewnątrz przygotowany zapas drewna. Wystarczy trochę porąbać na mniejsze kawałki. A tuż obok chatki źródełko. Nieco dalej jest nawet ustęp.
Światło i ciepło w chacie zawdzięczam Kindze, która jak się okazuje jest tu już od kilku dni, przybyła przed Sylwestrem. Kiedy znajdujesz się w takim otoczeniu, w górach, gdy na zewnątrz jest zimno i mokro, a wnętrze chaty oświetla blask świec i lampek choinkowych, do tego jest nieprzyzwoicie ciepło (udało się nagrzać do ponad 26 stopni!!), a po drugiej stronie stołu masz obcego wędrowca, jedynym słusznym dopełnieniem tego stanu rzeczy, jest gawęda. Ja nie jestem w tym dobry ale kiedy trafia się na osobę, która ma w swoim zanadrzu tyle opowieści to się po prostu klei samo. A Kinga wędrowcem okazała się nieprzeciętnym, takim co to poł świata zwędrował różnymi sposobami i niejedną fascynującą przygodę ma do opowiedzenia.
Moja wizyta w Masywie Śnieżnika kończy się wraz ze wspólnym zejściem do aut. Ruszam dalej w kierunku Gór Bystrzyckich, a prognoza pogody mówi, że przez najbliższe 20 godzin będzie słabo, a nawet bardzo źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz