26.08.2018

Potyczki z Trygławem - rok później


- Dobra, ja nie wiem czemu rok temu nas to zatrzymało - mówię do Kacpra.
- Wtedy to wyglądało jakoś gorzej - odpowiada bez przekonania.
Faktycznie wtedy wydawało nam się to ponad nasze siły. Nie wiedzieć czemu. Chociaż tak naprawdę to dobrze, że nas zatrzymało. Było późno i pogoda zaczynała się psuć. A na górze była śnieżna czapa. Czasem tak bywa. Dlatego jesteśmy tu znowu.

I tym razem nic nie nastręcza nam trudności. Mamy idealną pogodę. Co prawda sam szczyt tonie w chmurze, ale dzięki temu nie jest gorąco. Jest akurat, żeby przeć do góry i nie być przy tym całymi mokrymi. 







Więc przemy. Od chatki pod Luknją, gdzie wczoraj wieczorem - kiedy położyliśmy się spać - chciały nas zjeść potężne szczury grasujące pod dachem. Rano okazało się, że szczury za dnia przyjmują postać wiewiórek. Dwóch ogoniastych, sympatycznych gryzoni, które nocą, w ciszy gór, potrafią narobić niezłego rabanu. 






Wejście na Trygława via ferratą od północnej strony ma lepsze i gorsze momenty. Do gorszych można zaliczyć podejście pod przełęcz po osypującym się piarżysku i kilka momentów wyżej, gdzie nie dzieje się nic szczególnego, poza zwykłym marszem pod górę. Chociaż wtedy kiedy trudności opadają, atakuje nasze oczy fantastyczny, niemal księżycowy, krajobraz. 







Jednak są też momenty, które dostarczają dużej frajdy, pobudzają trochę adrenalinę. Czyli te najbardziej wymagające, kiedy jesteśmy wystawieni na dużą ekspozycję, kiedy kolejny ruch przez ułamek sekundy, lub dwa, trzeba przeanalizować 






W praktyce jedyne trudności jakie tu występują to ekspozycja - ona bowiem może zasiać nieco zwątpienia u osób do takiej ekspozycji nie przywykłych. Lepi się wtedy człowiek do skały odnosząc wrażenie, że jest niemal w przewieszeniu, chociaż w rzeczywistości ściana wyraźnie i mocno się kładzie. Psychika jest jak mięsień, nie ćwiczona kuleje.




Na szczycie jest dosyć tłoczno. Można nawet kupić zimną colę lub piwo, które wniósł tu jeden Słoweniec i sprzedaje spragnionym zdobywcom najwyższego szczytu jego kraju. Z dużą przebitką, no ale zasłużył sobie wdrapując się tu z całą kratą. Nas też skusił.




Nie do końca rozsądnie na powrót wybraliśmy okrężną drogę. Łatwą ale niemiłosiernie się ciągnącą. Wykończyła nas bardziej niż całe podejście pod górę. W chatce wieczorem tym razem komplet, zasypiamy na werandzie, bacznie obserwowani przez skulonego na krokwi wiewióra. 


Kolejnego dnia słońce przygrzało solidnie a nad Trygławem tylko błękitne niebo. My jednak kończymy tegoroczną przygodę z Alpami Julijskimi. Chociaż góry to przepiękne i zasługujące na to, aby poświęcić im więcej czasu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz