21.01.2019

Bieszczadzkie śniegi


To już się robi mała tradycja, gdyż trzeci rok z rzędu w okolicy Sylwestra ruszamy szukać zimy. Kiedyś było łatwiej, bo zima w grudniu sama przychodziła na północne tereny Polski i wcale nie trzeba było za nią gdzieś latać. Od jakiegoś jednak czasu trochę się pozmieniało i w grudniu to my tu jesień mamy i o zimie możemy tylko dumać. 

Tym razem podobnie jak rok temu poszukiwania przybrały formę wypadu 4x4. A kierunek padł na Bieszczady. Tam właśnie mieliśmy się spotkać z drugą częścią naszej ekipy: Ernestem i Ewą. 

Kierunek nas nie zawiódł. Bieszczady były białe. Może z początku w niżej położonych miejscowościach śniegu nie było tak dużo, ale im dalej i wyżej, tym lepiej. Zima jak się patrzy. Choć mrozu nieco brakowało.


Pojechaliśmy na przykład do Łupkowa, gdzie próbując znaleźć Chatkę na Końcu Świata trafiliśmy do Grzegorzówki. Najpierw co prawda trafiliśmy w szczere pole, ale potem dojechaliśmy do Grzegorza. Niestety nie rozwiązaliśmy jego problemów z padniętym akumulatorem, ale wypiliśmy gorącą herbatę chwilę rozmawiając. 



Potem szukaliśmy drewna na ognisko i miejsca do spania. I wylądowaliśmy w Rabe. Jadąc w ciemnościach od Woli Michowej szybko skończyła się przetarta trasa. Od tego momentu Disco musiało torować drogę przez grubą warstwę świeżego śniegu. I pierwszy raz użyliśmy łańcuchów, ale do jadącego z tyłu Isuzu.


Na Rabe jednak dotrzeć nam się udało. Później zaskoczyły nas warunki na drodze za Wetliną w stronę Ustrzyk. Kompletnie biała droga i stojące pod górę osobówki. 4x4 mimo terenowych opon dało radę, choć moment zagapienia skończył się tym,. że pierwszy raz wyciągnęliśmy kinetyka. A nim Disco z zaspy.


Dotarliśmy tego dnia tylko do pięknie położonego schroniska Koliba, a na wieczór zjechaliśmy do Hipisówki. Na koncert. Przespaliśmy się u Tomka pod dachem i rano znowu w trasę. 






Chcąc rozprostować zasiedziałe w autach kości postanowiliśmy wejść na Tarnicę, z której kompletnie nie było nic widać. Potężny metalowy krzyż, który tam stoi zobaczyliśmy dopiero będąc 10 metrów od niego. Za to w drodze przez las kraina jak z bajki.







Na noc wróciliśmy na Kolibę. Tylko, że nie skorzystaliśmy z jej usług. Posiedzieliśmy przy ognisku, a potem poszliśmy spać, jedna ekipa w aucie, druga w namiocie.



Od dawna marzył mi się szlak do Źródeł Sanu i fakt bycia mobilnym dawał szansę dotarcia do parkingu u jego początku i sprawdzenia co szlak ten oferuję. Droga przez Muczne, Tarnawę Niżną do Bukowca ma w sobie coś z drogi na koniec świata. Dokładnie takie wrażenie miałem, gdy jechałem nią po raz pierwszy i w tym odczuciu kompletnie nic się nie zmieniło. 


Sam szlak latem musi być bardzo przyjemnym spacerem, praktycznie po płaskim terenie, z widokiem na San, rozległe łąki, tory po ukraińskiej stronie, a na końcu wieś Sianki. Jednak my mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci sporej warstwy śniegu. Szczególnie na ostatnim odcinku trzeba było torować sobie drogę w zaspach.







Wracaliśmy po ciemku, wykończeni i zmarznięci. A potem jeszcze dwie godziny jechaliśmy do Łopieńki gdzie zamierzaliśmy biwakować. Był Sylwester. Na miejsce dotarliśmy po 22. Robiło się coraz zimniej i zmęczenie dawało się wszystkim we znaki. Zdołaliśmy wypić połowę szampana i 10 minut przed północą poszliśmy spać. 




Ranek przywitał nas mrozem i pięknym błękitnym niebem. Pierwszy raz podczas tego wyjazdu. Postanowiliśmy jeszcze sprawdzić miejsce, które pierwotnie miało być naszym wczorajszym noclegiem. Czyli pojechać na Przełęcz nad Roztokami. Niestety ta droga nas pokonała. Może gdybyśmy mieli komplety łańcuchów na dwa auta. Jednak śniegu było tyle, że z trudem się wycofaliśmy, korzystając zarówno z łańcuchów jak i kinetyka. Walka była zacięta jednak nie mieliśmy szans. Zawróciliśmy więc na północ i objechaliśmy Zalew Soliński jego lewą stroną aby zakończyć bieszczadzką przygodę w świetnej atmosferze Myczkowianki. 













Myśleliśmy już, że wyjeżdżając zimę zostawiliśmy za sobą i tak przez kilka godzin było. Jednak od Nidzicy zima zaatakowała i ostatnie godziny jazdy to była walka z koncentracją i brakiem przyczepności. Na Żuławach atmosferę podkręcił jeszcze porywisty wiatr, który próbował zdmuchnąć nas z drogi.


Ta edycja poszukiwania zimy była zdecydowanie owocniejsza niż poprzednia. Wtedy śniegu było jak na lekarstwo. Tym razem nie mogliśmy narzekać. Bieszczady w zimowej odsłonie zdecydowanie przypadły nam do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz