Na pytanie, które postawiłem w tytule, mógłbym odpowiedzieć bardzo krótko i zwięźle: dla ludzi. A dokładniej dla jednego.
Z Felipe znamy się od jakichś 12 lat. I przez te wszystkie lata widzieliśmy się na żywo dwa razy, wliczając w to właśnie tę ostatnią podróż do jego kraju. Lata temu połączyła nas wspólna muzyczna pasja. Tak, był taki czas kiedy wierzyłem, że może zostanę muzykiem. On miał swój projekt, ja swój - oboje próbowaliśmy coś z nimi wskórać poprzez Myspace, gdzie na siebie wpadliśmy. Dziś już tylko jeden z nas para się muzyką, a pielęgnowana w wirtualnym świecie przyjaźń przetrwała. Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa lata temu, gdy wraz z death metalowym Timecode, w którym udzielał się wówczas wokalnie, przyleciał zagrać kilka koncertów w Niemczech i Polsce. To był, krótki ale intensywny weekend, kiedy dużo się działo a mało się spało. W myśl zasad fair play kolejny krok należał do mnie.
Nigdy specjalnie nie myślałem o podróży do Chile. Na horyzoncie zawsze był Wschód. I Północ. Ameryka Południowa jakoś nie zaprzątała moich myśli. I ten egzotyczny kraj zapewne długo nie pojawiłby się w mojej głowie, gdyby właśnie nie Felipe. A wszystko wyszło spontanicznie i impulsywnie. Po prostu wrzuciłem w wyszukiwarkę połączeń Santiago jako cel i trafiłem w dobrą cenę. Chwilę później już miałem bilety. Pozostało poczekać pół roku. I polecieć tam w środku lata.
Chile przywitało mnie nieznośnym wręcz upałem. Temperatura w dzień, w stolicy kraju, dochodziła do 40 stopni, a w nocy spadała do 25. A ponieważ miasto leży w kotlinie otoczonej górami, brakło wiatru i cały czas było duszno. Jakby nie patrzeć był to ekstremalny kontrast w stosunku do tego co zostawiłem w Polsce.
Znaczną część czasu przebywałem w Santiago gdzie poznałem kilka osób, z którymi mniej lub bardziej się zaprzyjaźniłem, i z którymi spędziłem dużo niezapomnianych chwil.
I w zasadzie im poświęcam ten wpis - pierwszy i otwierający temat Chile. Oni w ogromnej mierze stanowili o klimacie i atmosferze tego wyjazdu, o tym, że czułem się tam dobrze, i że niczego mi nie brakowało.
Salud to:
Felipe (my bro!) and his family, Javier (Polish kurwa black metal), Victor (for Valparaiso and some advice) , Dani (for everything), Maria (for our english chats and delicious wine), Marcela (for The South) and rest of the people that I met somewhere during that trip. You made it worthwile!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz