29.10.2014

Baltic Trip, czyli przez Karelię na Nordkapp

Norkdapp - koniec Europy
Ciągnie wilka do lasu. Już kiedyś byłem w Norwegii, jednak po tamtym wyjeździe pozostał spory niedosyt. Udało nam się wówczas zobaczyć spory kawałek południowej cześci kraju wikingów. Tymczasem odległa Północ cały czas chodziła mi po głowie. W mojej wyobraźni była to kraina ogromnych, pustych przestrzeni, lodowatego morza i nigdy niekończącego się dnia. No i oczywiście reniferów. Zebraliśmy się więc w tym roku i ruszyliśmy. W trójkę - z Rolandem i Anią, samochodem - pożyczonym. Żeby było ciekawiej przez Rosję. Trzy tygodnie i 10,5 tysiąca kilometrów. Tym  razem minimum tekstu, maksimum zdjęć. Zapraszam.

Kiedy ruszamy z Trójmiasta dopisuje nam pogoda i dobry nastrój. W końcu przed nami 3 tygodnie przygody
Gdzieś tak od Sejn droga przybiera dramatyczny wymiar, wszystko jest rozkopane, do tego zaczyna potężnie padać i grzmieć
Nasz pierwszy nocleg ma miejsce gdzieś w polu, znajdujemy go już po ciemku. Drugiego dnia docieramy do Wilna.
Po dwóch dniach jazdy możemy trochę rozprostować nogi. Wilno wydaje nam się całkiem sympatyczne.
Oczywiście deszcz nie do końca chce dać nam spokój
Niestety nie mamy za dużo czasu, ledwie kilka godzin
Ostra Brama - można odnieść wrażenie, że tylko po to przyjeżdżają tu Polacy. Natężenie występowania języka polskiego wzrosło w tym miejscu o 80 %
Zastanawiamy się czy to stanie się normą, przekraczanie granicy z Łotwą również w czasie nawałnicy
Jak widać pogoda nie każdemu przeszkadza
Tak mniej więcej wyglądają nasze miejsca noclegowe, gdzieś na uboczu, w lesie, w polu. Wszystkie na dziko
Kolejny dzień na Łotwie wita nas wreszcie nieco lepszą pogodą
Poranny spacer po Rydze nastawia optymistycznie na dalszą część dnia
Ryska starówka spodobała nam się bardziej od tej wileńskiej
W końcu przekraczamy jakąś granicę w normalnych warunkach pogodowych
Nie wszędzie było łatwo znaleźć LPG, im dalej tym trudniej. O ile w Rosji ze względu na cenę benzyny nie był to aż taki problem o tyle w Norwegii robiło się bardzo przykro gdy skończył się gaz a nie znaleźliśmy stacji
Estonia od początku wydała nam się dziwnym krajem. Bardzo mało zurbanizowanym
Zresztą nie powinno to dziwić jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że ponad jedna trzecia jej obywateli mieszka w stolicy
A stolica ta spodobała nam się jeszcze bardziej niż dwie poprzednie
Precyzując - chodzi o starówkę
Bardzo klimatyczną, z pozostałościami murów obronnych, z wąziutkimi uliczkami i urokliwymi kamieniczkami
Bo poza nią Tallinn poraża ogromnymi, komunistycznymi blokowiskami
Godziny spędzone w aucie powodują, że czasem trzeba przystanąć by się rozciągnąć
Nocleg w Estonii spędzamy na plaży Zatoki Fińskiej
Już tu daje się odczuć, że dzień jest wyraźnie dłuższy. Piękne i spokojne miejsce
W kolejce do przejścia granicznego stoimy dwa razy
Ktoś to jakoś dziwnie zorganizował. Najpierw należy udać się w miejsce oddalone o kilka kilometrów od przejścia i nabyć kwitek za 1,3 euro a następnie poczekać w kolejce na drugi za 3 euro
Potem już poszło w miarę sprawnie i bez większych problemów
W pewnym momencie zaczynają nas niepokoić dziwne odgłosy z prawego hamulca. Jako wybitni mechanicy postanowiamy się tym zająć
Chyba raczej nic nie zrobiliśmy ale jakoś udało nam się dojechać do Sankt Petersburga
Gdzie czekał na nas nocleg w takim oto miejscu
Trzeba więc uczcić jakoś osiągnięcie kolejnego celu w naszej podróży
Nasza noclegownia to nic innego jak garaż pełen motocykli
W którego nadbudowanym piętrze mieści się część mieszkalna
Brak okien i dudniący całą noc wentylator, gorąco jak w saunie, głośno jak w fabryce
Można powiedzieć, że śpimy na bombie
Miejscówa ma jednak swój niepowtarzalny klimat, okraszony zapachem smarów i benzyny
Nasz gospodarz - Viktor - zabiera nas na wycieczkę po mieście
Ponieważ nasze garażowe osiedle mieściło się na przedmieściach miasta, do centrum docieramy metrem
Viktor specjalnie wziął dzień wolny aby być naszym przewodnikiem
Centrum jest bardzo czyste, zadbane, elewacje wszystkich budynków są w nienagannym stanie
Trzeba jednak przyznać, że jeden dzień na Sankt Petersburg to o kilka tygodni za mało
Jak to powiedział Viktor na sam Ermitaż potrzebowalibyśmy ze dwóch tygodni
Więc nie weszliśmy do niego wcale
W zamian udajemy się w rejs Newą
Dzięki Viktorowi w cenie "po znajomości" czyli za darmo - tu symbol rewolucji październikowej - krążownik Aurora
Miasto zbudowano na bagnach, na kilkudziesięciu wyspach
Które spina 396 mostów, z których 14 największych otwieranych jest co noc aby umożliwić żeglugę
Bywa nazywane "Wenecją Północy" 
Można to zrozumieć kiedy statek wpływa pod nisko przewieszonymi mostami w wąskie kanały otoczone setkami kamienic
Rejs daje możliwość szczątkowego, pobieżnego zwiedzenia miasta
Na więcej nie mamy czasu, a tego dnia również siły
Sobór Zmartwychwstania Pańskiego
Na koniec udajemy się jeszcze do Ogrodu Letniego
Założonego w 1704 roku z inicjatywy Piotra I Wielkiego
Powrót do naszego lokum i rozpoczęcie wieczoru
Ekipa z każdą godziną rozkręca się coraz bardziej, szczególnie przypada im do gustu Żubrówka
Pożegnalne zdjęcie i czas opuścić gościnne progi tego przybytku
Naszym kierunkiem jest północ, jednak wpierw musimy objechać południowy brzeg olbrzymiej Ładogi
Viktor dał nam mapy Karelii więc staramy się zajechać do miejsc, które nam polecił
Pierwszym z nich jest mała wioseczka Staraya Svoboda
W której mieści się składający się z dwóch kompleksów (częściowo odrestaurowanych) monastyr
Pod wezwaniem Trójcy Świętej, pochodzący z XV wieku
Znajdujemy tu również pocztę, z której nie wysłaliśmy kartek, ale już kupiliśmy znaczki
Karelia to bardzo charakterystyczne drewniane budownictwo
A także długie proste przecinające niekończące się lasy
Szukając zupełnie czegoś innego, znajdujemy taki urokliwy zakątek
Wspomniane niekończące się lasy oznaczają też niekończącą się ilość owadów, które utrudniają życie, tu akurat atakowały nas chmary maleńkich, wchodzących wszędzie muszek
Trafiamy do miejsca gdzie na rzece Tokhmayoki
Zabarwiona na brązowo woda spływa takimi oto wodospadami
Tworząc bardzo malowniczy zakątek tuż przy głównej (a może jedynej) drodze
Nawet nam ciężko zepsuć urok tego miejsca
Odbiliśmy od drogi na Murmańsk ponad 200 km na zachód
Aby dotrzeć do Parku Ruskaela
Gdzie z zatopionych dawnych kamieniołomów utworzono park rozrywki
Przyciągający pięknymi formami skalnymi i turkusową wodą
Dźwięki drumli umilają podróż moim towarzyszom
Pierwsze i ostatnie ognisko na naszej trasie, nie łatwo coś zapalić, kiedy wszystko spowija wilgoć i zgnilizna
Ani ono dla ciepła ani dla jasności, jest bowiem i ciepło i jasno
Wody w karelskich jeziorach i rzekach mają bardzo często taki kolor - potężna Ładoga
Roland próbuje dojrzeć przeciwległy brzeg - bezskutecznie
Długi dzień daje nam się we znaki, o północy nadal nie chce się spać, za to rano ciężko wstać. Orzeźwienia szukamy więc w wodach tego jeziora
I znowu kilometry prostego jak drut asfaltu, czego nie przesypiamy w nocy, odsypiamy w samochodzie
Kanał Białomorski to kawał brutalnej historii epoki Stalinizmu
I kawał potężnej drogi wodnej, której udaje nam się zobaczyć zaledwie skrawek
Czasem trzeba zjeść szybko, w drodze - kanapka z jajkiem wg Rolanda
Wreszcie docieramy do Morza Białego, którego kolor może mylić
Jadę tu z nadzieją, że uda nam się stąd popłynąć na Wyspy Sołowieckie
Niestety okazuje się, że miejsca na statek powrotny są dopiero za 4 dni, a tyle nie możemy tu zostać
Rabocheostrovsk to jedno z tych miejsc, którego klimat wyjątkowo mnie urzeka
Stara, rozsypująca się drewniana zabudowa
Ciche morze w czasie odpływu
Uczucie pustki i nostalgii 
Przesiąknięte czymś odległym, nieuchwytnym
Atmosferą odległej północy, o tej porze roku wyjątkowo łagodnej
O tak przyjaznych i ciepłych barwach
Że chciałoby się tu zostać dłużej i poznać codzienność tego miejsca
Zostawiamy jednak Morze Białe i Sołowki i kierujemy się dalej na Północ
Naszym kolejnym celem jest leżący na Półwyspie Kolskim Kirovsk

Miasto, z którego najprościej wyruszyć w Chibiny
Wcale jednak nie jest tak prosto, nie ma tu bowiem żadnych szlaków ani informacji turystycznej, która mogłaby w czymś pomóc
Korzystając ze złapanego wifi i relacji internetowych dowiadujemy się, że musimy udać się na teren kopalni apatytu
Zostawiamy samochód pod bramą, pakujemy plecaki i ruszamy, nadal nie do końca wiedząc gdzie
Odczucia lekko surrealistyczne
Potężne opuszczone budowle i dominująca rdza
Kontrastują z zielonymi górami
- Wy idziecie do góry a my pod górę - krótkie spotkanie z górnikami, którzy pomagają nam obrać właściwy azymut
Kiedy kończą się zabudowania zaczyna się pogrom
Komary atakują w takiej ilości i z taką zaciekłością, że nie można na chwilę nawet przystanąć aby złapać oddech
Do tego grunt stanowi zapadająca się gruba warstwa mchu, co utrudnia stawianie kolejnych kroków
Warto zwrócić uwagę, że w góry wyszliśmy gdzieś koło 19
Słońce zachodzi jakieś 48 minut po północy, tylko po to żeby wzejść za niecałe dwie godziny
Komary jednak nie odczuwają tu w ogóle czasu ani zmęczenia, świdrujący jazgot nie ustępuje przez całą
Atakują również przy porannym składaniu namiotu
Dopiero na górze widać jak potężna jest kopalnia i jak daleko się ciągnie
Na dół schodzę z samego rana, ruszam jakoś po 6
Ania z Rolandem zostali niżej, tam gdzie kończyła się droga, nie chcieli iść bez szlaku
Niestety w Chibinach w ogóle nie ma szlaków
Znowu wracamy w postindustrialny świat
Do krainy rosyjskiego Mad Maxa
Po zaledwie kilkunastu godzinach walki z upałem i komarami
Jesteśmy totalnie wykończeni
Jakże ponuro musiałoby to miejsce wyglądać gdyby nie świeciło słońce
Czyniąc odwrót z Półwyspu zatrzymujemy się w jednym z setek takich zakątków
Gdzie kąpiemy się w warunkach, które uznajemy za luksus
Nabraliśmy ze sobą ciepłych rzeczy, jakbyśmy jechali nie wiadomo jak daleko na północ
Tymczasem Murmańsk wita nas 26 stopniami C
Ze wzgórza na którym stoi Alosza rozciąga się panorama na całe miasto
Ruszamy w kierunku norweskiej granicy, przez zmilitaryzowane tereny pełne poligonów i baz wojskowych
Wojskowe kontrole nie stwarzały nam żadnych problemów, za to rosyjski celnik chce nam rozbierać instalację gazową, na szczęście jego koledzy wybijają mu z głowy ten pomysł
Nie mieliśmy w Rosji żadnych problemów ani dziwnych, nieprzyjemnych sytuacji
Mimo to przekroczenie granicy norweskiej wywołuje jakiś psychiczny luz i bezgraniczne wręcz poczucie bezpieczeństwa
Norwegia wita nas też pięknym światłem powoli opadającego słońca
Nawet komarów jest jakoś mniej
Jest też to na co liczyłem, ogromna przestrzeń
I widoki, które powodują, że częściej trzeba by się zatrzymywać niż jechać
Pojawiają się też przypadkowi przechodnie na ulicy
Norwegia to też kraina niezliczonych tuneli
Kolejni chętni na podwóżkę
Wyjątkowo niepłoche rogacze
Na Przylądek Północny dojeżdżamy w chmurach
Na szczęście nasz brak pośpiechu okazuje się być bardzo dobrym rozwiązaniem
Gdyż doczekujemy momentu kiedy chmury się rozchodzą a widoki stają się sto razy lepsze
Do globusa trzeba się ustawiać w kolejce, nam się wpierniczyła japońska turystka
Tak naprawdę to właśnie tam jest najdalej na północ wysunięty skrawek Europy
Sam półwysep wydaje się być esencją surowego północnego klimatu
Nie ma tu w zasadzie drzew, jest kilka malutkich miejscowości
Poza tym surowe piękno
I stada reniferów
Morze Barentsa i długo długo nic
W jakiś sposób ten kadr oddaje klimat tego miejsca
Nocleg spędzamy nad jedną z zatok Morza Barentsa
O tej porze roku słońce tu nie zachodzi wcale
Można więc spokojnie o 2 w nocy zrobić sobie spacer plażą
A dla lepszego rozbudzenia poranna kąpiel
W prostej linii odległości w Norwegii nie są takie duże
Jednak w rzeczywistości dwa zjawiska zdecydowanie wydłużają czas podróży
Po pierwsze ograniczenie prędkości i wiążące się z jega nieprzestrzeganiem potężne mandaty
A po drugie drogi, które wiją się setkami zakrętów
Tak po prawdzie jest i trzeci powód
Widoki, które zmuszają do częstego zatrzymywania się
A takie tam sobie wybraliśmy miejsce na śniadanie
Naszym kierunkiem są Lofoty
Bajkowe wyspy
A w zasadzie góry zatopione w morzu
Ikoną norweskiej kultury i historii są wikingowie
Korzystamy więc z okazji aby bliżej przyjrzeć się dawnym pogańskim wojownikom
Zajeżdżając do muzeum Lofotr w miejscowości Borg
Jak wszystko na Lofotach tak i muzeum znajduje się w pięknej scenerii
W końcu mamy okazję w uczciwej walce rozwiązać wszystkie problemy
Rekonstrukcja chaty jarla Borgu
Przytrafia nam się również krótki rejs drakkarem, w którego załodze nie kto inny a Polak
Możemy też podpatrzyć jak wytwarzane były metalowe przedmioty
W zrekonstruowanej kuźni

Większą część przejazdu przez wyspy siedziałem z tyłu
Co oznacza, że przespałem jakieś 60% trasy
Co oczywiste ominęło mnie mnóstwo fantastycznych widoków
Taki jest jednak urok podróżowania samochodem
Docieramy do ostatniej miejscowości na wyspach o bezkompromisowej nazwie A
Gdzie zaraz za miejscowością
Nad skalnym morskim brzegiem
Znajdujemy nieformalny dziki kemping
Gdzie rozbiło się sporo wędrowców
Plany na kolejny dzień powodują, że musimy wstać wyjątkowo wcześnie
Czyli gdzieś przed 5 rano
Na szczęście pogoda zachęca do działania
Wracamy do A, dokładniej do portu
Gdzie pakujemy się na prom do Bodo
Lofoty żegnają nas porannymi mgłami unoszącymi się nad morską taflą
Z Bodo kierujemy się na południe, bo gdzieżby indziej
Czujny za sterami Roland wypatrzył nam takie oto miejsce, gdzie tradycyjnie wpadamy do wody
Smutny nieco moment opuszczenia Kręgu Polarnego
Od tej pory dzień będzie się już mocno skracał i coraz więcej mroku przynosić będzie noc
Wiecie jak to jest, bez takiego certyfikatu nikt nie uwierzy Wam, że tu byliście
Nam jednak musicie uwierzyć na słowo, bo sobie go darowaliśmy
Charakterystyczne pokrycie dachów wielu norweskich domów
Przyszedł czas aby zmierzyć się z inną ikoną Norwegii
Szukamy więc mitycznych Trolli
I coś nam podpowiada, że jesteśmy na dobrej drodze
Są i trolle
Droga Trolli to jedna z największych atrakcji Norwegii
Jedenaście wąziutkich serpentyn wykutych w skale
Z tym wyzwaniem dzielnie mierzy się Ania, mijanki są wyjątkowo interesujące
Coś tam gdzieś popadywało, ale nam przyszedł z tego wszystkiego jedynie taki widok
Idealnie gładki asfalt pośród postrzępionych szczytów, tak to Norwegia
Znowu śpimy w fantastycznym miejscu. Plan na rano - wejść na tę górę
Plan był wyjątkowo prosty
Wychodzimy o 7 i przed 10 jesteśmy z powrotem
Jakoś nie przyszło nam do głowy, że ocena sytuacji z dołu może trochę mijać się z rzeczywistością
Brak jakiejkolwiek ścieżki
Za to mnóstwo niestabilnych małych i średnich kamieni
I tyle samo tych większych, które jakoś trzeba pokonać
Szybko oddalam się od Ani i Rolanda, kiedy osiągam coś co mieliśmy za szczyt
Zostawiam tam rzeczy bo okazuje się, że to nie koniec - Alnestind to wysoki na 1665 m szczyt, na który wchodzę sam
Tymczasem moi towarzysze wylegują się w promieniach słońca
Cóż... też chyba muszę odpocząć
Droga w drugą stronę nie jest wiele łatwiejsza
Za to czeka na nas cieplutki prysznic - a koniec końców na drogę wracamy koło 13
Geirangerfjord to chyba najpopularniejszy obrazek z norweskich widokówek
Zwany też "Królem Fiordów"
Serpentyn tu jeszcze więcej niż na Drodze Trolli, największe wrażenie robią mijające się na zakrętach wielkie autobusy
Dla leniwych fanów gór, Norwedzy zbudowali drogę przez sam środek Joutnheimu
Vettisfossen - jeden z najwyższych wodospadów Norwegii
Jego"szum" towarzyszy nam podczas snu
Nam nie wystarczył Jotunheim widziany z wnętrza samochodu
Dlatego pakujemy plecaki i ruszamy na krótki trekking
Dopisuje nam bardzo przyjemna pogoda
Liczyłem, że uda nam się przejść szlak Besseggen
Który prowadzi granią rozdzielającą jeziora Gjende i Bessvatnet
Niestety podchodząc od tej strony wymagałoby to nieco więcej czasu
A szkoda bo widok w tamtym miejscu zapiera dech
Obozujemy w takim miejscu obok jakiegoś dziwnego namiotu
Drugiego dnia dajemy sobie jeszcze w kość
Norwedzy specjalnie się nie szczypią wyznaczając szlaki
Tak więc idąc tym przypadkowym jesteśmy narażeni na osuwające się kamienie i głazy
Szczęśliwie jednak spokojne tego dnia
Jest jakoś zdecydowanie zimniej niż dzień wcześniej
Chociaż wchodząc pod górę i tak można się zagrzać
Kiedy schodzimy w dół do jeziora Bygdin
Niebo zaczynają spowijać czarne chmury
Po chwili z nieba spada deszcz z taką mocą i siłą, że kompletnie nie ma sensu wyciągać dodatkowych ubrań z plecaków
Za to w górze, tam skąd przed chwilą zeszliśmy Thor co rusz ciska gromy
Wyżymamy ubrania a z butów wylewamy litry wody. Wszystko schnie jeszcze ze 3 dni
Nasz samochód dla ludu znalazł sobie godne towarzystwo
Stavkirke, czyli kościoły klepkowe, wznoszone w Norwegii między X a XII wiekiem
Kiedy jeszcze chrześcijaństwo intensywnie mieszało się z pogańskimi wierzeniami
Czego wyraz dawni rzemieślnicy dali właśnie w kościołach typu stav
Których kształt nawiązywał do drakkarów - smoczych łodzi wikingów
Podobnie jak zdobienia pełne pogańskich motywów
Dach przypominający smoczą łsukę

Kościół w Borgund był naszym ostatnim punktem w Norwegii
Stamtąd już bez żadnej przerwy na nocleg kierujemy się do Szwecji
Przejeżdżamy mostem łączącym Malmo i Kopenhagę
I nieugięcie przez Niemcy docieramy do Polskiej granicy, jeszcze tylko ponad 300 km i jesteśmy w domu


4 komentarze:

  1. Surowe piękno północy, gratuluje i szczerze zazdroszczę takiej wyprawy i tak fantastycznych widoków okraszonych idealną wręcz pogodą.
    Tommy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ciągnie na tą surową północ ciągnie ;) Piękne tereny. Z pogodą faktycznie mieliśmy dużo szczęścia :)

      Usuń