2.12.2014

Damawand - czyli jak zdobyliśmy pięciotysięcznik



W czasie ubiegłorocznego wyjazdu dosyć nieoczekiwanie pojawiliśmy się na terytorium Iranu. Po kilku dniach tułaczki po ziemiach dawnych Persów ruszyliśmy ku naszej ostatniej przygodzie. Nie mogliśmy sobie odpuścić zdobycia pierwszego w życiu pięciotysięcznika. Na północy kraju, w pasmie gór Elburs, czaił się wysoki na 5671 m n.p.m Damawand. Challenge accepted!

17.11.2014

A czemu nie?

Gdzieś głęboko w albańskich górach - tylko ja i motocykl
Wiele osób przed wyjazdem, wiele osób w jego trakcie i jeszcze kilka po powrocie pytało - czemu pojechałem sam. Czy mi się chciało, czy tak nie nudno, etc.? Odpowiedź w tytule jak dla mnie całkowicie wyczerpuje temat. Ale spróbuje to jednak nieco rozjaśnić. Stojąc przed dylematem: jechać samemu albo nie jechać wcale, oczywistym jest dla mnie wybór pierwszej opcji - jechać! Nie ma co się oglądać na znajomych, którzy akurat nie mogą w tym terminie, może będą mogli w innym, a może wcale. Gdybym za każdym razem kiedy chcę gdzieś pojechać oglądał się za towarzystwem... cóż stracił bym kilka pięknych wypadów. Czy nudno? Wszystko zależy od nas samych, ja się specjalnie nie nudzę kiedy jeżdżę sam. Zwłaszcza, że naprawdę trzeba się starać aby podczas wyjazdu nikogo nie poznać i nie spotykać ciekawych ludzi. Samotny wyjazd na Bałkany okazał się bardzo obfity w takie spotkania, od mniszek w żeńskim klasztorze, przez bardzo biednych wiejskich gospodarzy, na których podwórku spałem, dwie szalone dziewczyny z Polski (Ania. Magda - pozdrawiam), czeskich bikerów, z którymi dwa dni przemierzałem albańskie szlaki, po sympatyczną rosyjską parkę w Ochrydzie, u której nocowałem oraz zwariowaną Tajwankę przemierzającą świat autostopem. A to nadal nie wszyscy. 
Jest oczywiście pewna obawa, że coś może pójść nie tak, że nagle na środku górskich bezdroży coś stanie się z motocyklem czy ze mną, ale gdyby zakładać tak z góry to bez sensu byłyby jakiekolwiek wyjazdu dalej niż do osiedlowego sklepu. 
Samotna podróż zmusza też do aktywniejszego działania i wchodzenia w interakcje. Nie można już podpierać się towarzyszem, wysłać go żeby o coś zapytał, czy coś załatwił (a ja tak lubię). Wszystko trzeba ogarniać samemu, nikt nic za nas nie załatwi. Nie ma czasu i miejsca na bariery językowe, społeczne, wstyd czy strach przed obcym. Jeśli się nie przełamiemy nasz wyjazd zamieni się we frustrującą walkę o przetrwanie, walkę z samym sobą.
Często ludzie tłumaczą się strachem i brakiem towarzystwa, z którym można ruszyć. Co mogę powiedzieć? Nie idźcie tą drogą, strach zastąpcie rozsądkiem, a towarzystwo znajdziecie już w drodze.

12.11.2014

A w lesie mgliście...

Tu nie ma się nad czym rozwodzić - niech zdjęcia mówią za siebie. Jesień to piękna pora, niekoniecznie w mieście. Za to w lesie inny świat. I wcale nie muszą to być rozpalone słońcem złote liście. Pozornie szara i bura pogoda, która przytłacza między blokami w lesie pokazuje zupełnie inne oblicze.

29.10.2014

Baltic Trip, czyli przez Karelię na Nordkapp

Norkdapp - koniec Europy
Ciągnie wilka do lasu. Już kiedyś byłem w Norwegii, jednak po tamtym wyjeździe pozostał spory niedosyt. Udało nam się wówczas zobaczyć spory kawałek południowej cześci kraju wikingów. Tymczasem odległa Północ cały czas chodziła mi po głowie. W mojej wyobraźni była to kraina ogromnych, pustych przestrzeni, lodowatego morza i nigdy niekończącego się dnia. No i oczywiście reniferów. Zebraliśmy się więc w tym roku i ruszyliśmy. W trójkę - z Rolandem i Anią, samochodem - pożyczonym. Żeby było ciekawiej przez Rosję. Trzy tygodnie i 10,5 tysiąca kilometrów. Tym  razem minimum tekstu, maksimum zdjęć. Zapraszam.

15.09.2014

Bez wytchnienia


Każdy z moich dotychczasowych pobytów w górach miał w sobie moment wytchnienia, totalnego wyciszenia umysłu, takiego momentu oświecenia, czystości myśli. Tym razem tego zabrakło, w głowie mętlik totalny, a w nogach kolejne kilometry. Pod kątem przebytych szlaków wyjazd jak najbardziej udany, choć większość w chmurach i deszczu. Pod kątem umysłu - brak wytchnienia.

28.08.2014

A może... morze...

Ten plan kiełkował od kilku lat
Od zawsze mieszkam w niedalekim sąsiedztwie morza. Kiedy jest się dzieckiem nad morze jeździ się z rodzicami smażyć się na piasku, budować zamki i oczywiście chlupać w wodzie. Z wiekiem człowiek idzie zapewne w jedną z dwóch dróg: kontynuuje plażowanie z całym jego dobytkiem, czyli tłumami ludzi, skwierczącym słońcem i ogólną plażową nudą albo od morza ucieka. Ja poszedłem tą drugą drogą.

22.06.2014

Jakiś czas temu


A dokładnie cztery lata, jak razem z Psyholem pojechaliśmy rowerami na Mierzeję Wiślaną. To był krótki, ledwie trzydniowy wypad, w którego trakcie zrodził się pomysł na kolejny rok. I ten pomysł rok później udało nam się zrealizować; dotarliśmy z  Elbląga na koniec Polski - na Hel - dalej już się nie da. Ale, że mózgi kreatywne to również podczas tego wyjazdu zrodziliśmy nowy pomysł. Przejazd całego polskiego wybrzeża od Władysławowa do niemieckiej granicy. Niestety tego planu nie udało nam się zrealizować ani rok później ani dwa. Udało się dopiero w tym roku, jednak już solo...

ps. Łukasz cho na rower :)

8.06.2014

A kiedyś było tak

To była pierwsza wyprawa Trampkiem - był dla nas bardzo wyrozumiały
Dziś wspomnieniowo :) Przypomniał mi się wyjazd sprzed dwóch lat do Rumunii. To było trochę szalone przedsięwzięcie. Świeżo kupiony motocykl, niesprawdzony w dłuższych wojażach, do tego kilkunastoletni. Świeżo upieczony kierowca, który w zasadzie nie miał żadnego pojęcia o jeżdżeniu motocyklem (umówmy się, na kursie za wiele nie uczą). Do tego wszystko odbyło się na wariata, kierunek został obrany na trzy dni przed wyjazdem. A mimo to jakoś nic nam nie przeszkadzało, nic nie stanowiło problemu. Po prostu wsiedliśmy i pojechaliśmy. I wszystko poszło dobrze, a może nawet lepiej. Poznaliśmy spory kawałek tego pięknego kraju i dziś kiedy patrzę na zdjęcia z tego wyjazdu czuję miłą nostalgię za klimatem jaki temu wyjazdowi towarzyszył.
Dużo wspomnień i obrazów zostało zapisanych na karcie aparatu i w naszych głowach

6.06.2014

Perła Iranu

Plac Homeiniego i Meczet Piątkowy
Prawie dwudziestogodzinna podróż chińską ciężarówką mocno dała się nam we znaki. W Isfahanie jesteśmy o północy i jeszcze do 4 rano śpimy na pace fotona. W końcu jednak musimy się rozstać z Sabishem. Zostajemy sami gdzieś w mieście, którego kompletnie nie znamy. Cisza i spokój, bo wszyscy jeszcze śpią. Po kilku kilometrach rozkładamy się na ławce w parku i zasypiamy. Budzi nas odgłos biegających ludzi.

5.06.2014

(Nie)oczekiwana przemiana

Chińska ciężarówka, irański kierowca i dwaj motocykliści bez motocykli :) (fot. E. Jóźwik)
Irańska biurokracja na granicy nas pokonała. Okazało się, że nie posiadamy właściwego dokumentu na to, aby wjechać na teren kraju motocyklami (carnet du passage). Nie byliśmy w stanie nic na to poradzić. Zostawiliśmy więc motocykle (z lekkim niepokojem) na parkingu celnym, zapakowaliśmy się w plecaki i ruszyliśmy na podbój Iranu w wersji backpackerskiej :)

18.05.2014

Kierunek Persja

W stronę Persji
Kiedy planowaliśmy wyprawę nikt z nas nawet nie myślał, że możemy dotrzeć tak daleko. O Iranie pomyśleliśmy gdzieś na miesiąc przed wyjazdem, ale nie zdążyliśmy na czas załatwić wiz. Na szczęście udało się je wyrobić w Turcji. To odległe i dosyć egzotyczne dla nas państwo było wielką zagadką. Nie wiedzieliśmy czego się po nim spodziewać, czego oczekiwać. Nie zebraliśmy też wcześniej zbyt wielu informacji, ot kilka pobieżnych ciekawostek. Jeszcze przed wyjazdem z Turcji byliśmy ostrzegani, że może nas tam spotkać coś niedobrego. Z pewnym respektem przekraczaliśmy granicę, gdy otworzyła się przed nami ciężka metalowa brama, za którą stali umundurowani funkcjonariusze.

4.05.2014

Góra w Tybecie

Piesza pielgrzymka do miejsca czczonego przez 1/5 ludzkości to całkiem niezły temat na książkę. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że tym miejscem jest niezdobyta góra w Tybecie, robi się jeszcze ciekawiej. A gdy tematu podejmuje się jeden z najważniejszych brytyjskich reportażystów wiadomo już, że po tę książkę trzeba sięgnąć.
Kajlas to święta góra, wznosząca się za wałem centralnych Himalajów. Jest niezwykłym miejscem-symbolem dla buddystów i wyznawców hinduizmu. Ponoć jej okrążenie wymazuje grzechy całego życia.
Mityczny Tybet owiany romantyczną legendą, kraina łagodności, harmonii i spokoju. Tu wlaśnie znajduje się cel wędrówki Thubrona. Wędrówki, będącej próbą poznania i opisania tego szlaku, odciętych od świata wiosek, podupadłych i zniszczonych klasztorów, niezwykłej przyrody najpotężniejszych gór świata. Dla autora jest to też wędrówka w głąb siebie, swoich wspomnień, nasycona melancholią i tęsknotą za dzieciństwem i zmarłą matką.
Thubron niezwykle barwnie opisuje tereny przez które wiedzie jego droga, potężne góry, piękne, kolorowe doliny czy rozległe pustkowia. Wdaje sie w rozmowy i relacje z miejscową ludnością, z mnichami, aby jeszcze lepiej poczuć atmosferę niegdyś najbardziej niedostępnego zakątka świata. Przybliża wierzenia, mity i przesądy tak ważne dla żyjących i pielgrzymujących tu ludzi. 
Z jego opowieści wyłania się kraina na granicy jawy i snu, zatopiona w dawnych wierzeniach i rytuałach, a jednocześnie przesączona obecnością, tak odległych duchowo, chińczyków. Mantry, stupy, modlitewne młynki, bogowie, demony, butelki coca coli, bejsbolówki z logami amerykańskich drużyn sportowych, markowe kurtki mnichów i lamów; świat przeciwieństw i skrajności, gdzie tylko Kajlas od niepamiętnych czasów, tkwiąca w tym samym miejscu, przykuta do ziemi odciskami stóp Buddy, nie poddaje się żadnym zmianom, wpływom, doktrynom politycznym, stanowiąc święte centrum dla milionów pielgrzymów.
Swoją ostatnią książką Thubron oddaje hołd klasycznej wędrówce, niespiesznej, pieszej, która pozwala na wnikliwą obserwację otaczającego świata, na zadawanie pytań i snucie przemyśleń. Wędrówce-pielgrzymce, w której ważniejsza wydaje się droga niż cel.

2.05.2014

Tajemniczy zamek

Zamek w Łapalicach
Zamek w Łapalicach przyciąga swoim abstraktem. Kto wie czy to nie jest najnowszy zamek w Europie. Co prawda nieukończony, ale zawsze. Na pomysł jego zbudowania wpadł - w latach '80 - gdański artysta i przedsiębiorca Piotr Kazimierczak.

1.05.2014

Przerwa na obiad

Musa z przyjaciółmi zapewnił nam pyszny obiad (fot. E. Jóźwik)
Turcja nas wciągnęła. Mieliśmy przelotem zaliczyć kilka atrakcji i skupić się na Kaukazie. Nie udało się. Szczególnie pozytywnie zaskoczyli nas ludzie. Turecka życzliwość i gościnność sprawiła, że spędziliśmy tam nieco więcej czasu.

29.04.2014

Motocykl

Na papierze to zawsze inaczej :)
W najnowszym numerze MOTOCYKLA relacja z naszej ubiegłorocznej wyprawy na Kaukaz. Całkiem miło znaleźć swój tekst w branżowej prasie. Zachęcam do czytania.

22.04.2014

300 metrów przed szczytem


Kiepska widoczność, porywisty wiatr i błyskawice (fot. E. Jóźwik)
Już wieczorem zaczyna mocno wiać. W nocy praktycznie nie można spać, duje tak, że ścianka namiotu leży mi na głowie. Kiedy rano wychylamy głowy na zewnątrz praktycznie nic nie widać. Pojawił się śnieg. Dmucha jednak nieprzerwanie. Dopiero koło 10, korzystając z chwilowego wypogodzenia, zostawiamy obóz i wychodzimy do góry. Podchodzimy jakieś 200 metrów gdy zaczyna grzmieć, błyskać, a wiatr uporczywie spycha nas z grani. Chowamy się pod skałami aby przeczekać najgorsze. W takich warunkach nie ma sensu iść dalej. Wracamy do namiotu i wygrzewamy zmarznięte ciała. Dwie godziny później zwijamy wszystko i uciekamy na dół; najpierw po śladzie gpsa, potem już na oko - w kierunku wioski. Do niej docieramy pod wieczór,wyziębieni, zmęczeni i pokonani.
Tak właśnie wyglądał nasza próba ataku szczytowego (fot. E. Jóźwik)
Nasz namiot dobrze się maskował w tych warunkach (fot. E. Jóźwik)
Kiedy padł gps pozostało iść na azymut, korzystając z chwilowych przejaśnień (fot. E. Jóźwik)
Ucieczka do namiotu i ciepłego śpiwora (fot. E. Jóźwik)

21.04.2014

Suphan Dagi - pierwsze cztery tysiące?

Suphan Dagi 4058 m n.p.m. - drugi co do wysokości szczyt Turcji
To miał być nasz pierwszy szczyt w trakcie wyprawy, a dla mnie pierwszy czterotysięcznik (do tej pory nawet trójki nie było). Po przyjemnym przedpołudniu u Nesima pora było się zebrać i ruszyć do góry. Dwa tygodnie zastoju (a raczej zasiedzenia w siodle motocykli) daje się z początku mocno we znaki.

11.04.2014

W gościnie u Kurdów

W gościnie u Nesima (fot. E. Jóźwik)
Nawet nie wiedzieliśmy, że już jesteśmy w Kurdystanie. Po prostu o tym nie myśleliśmy. Uświadomił nas w tym Nesim, najważniejszy człowiek w malutkiej, pasterskiej wiosce u podnóża Suphana Dagi. On też nas ugościł w swoim domu i zapewnił bezpieczne schronienie dla naszych motocykli. Wypiliśmy z nim tysiąc szklanek herbaty, próbując przy okazji rozmawiać, choć nie znaliśmy wspólnego języka. Pozostał język gestów, jak zwykle niezawodny w takich momentach.

Nie pozwolono nam wyruszyć w górę bez odpowiedniego zaopatrzenia
Przed domem Nesima
W tej malutkiej wiosce u podnóża potężnej góry spotkaliśmy wspaniałych ludzi (fot. E. Jóźwik)

10.04.2014

Zjadłem Marco Polo



Było tylko kwestią czasu kiedy ta książka wpadnie w moje ręce. Bo wpaść musiała. Po pierwsze dlatego, że dotyczy regionu świata, który od pewnego czasu coraz bardziej mnie przyciąga - Azji Centralnej; a po drugie ze względu na jej autora.

25.03.2014

Co w puszczy piszczy


Pomorze i Kaszuby wciągają coraz bardziej. Ostatnio przeglądając mapę moją uwagę przykuła Puszcza Wierzchucińska. Tam też skierowaliśmy swoje kroki w ostatni weekend.

15.03.2014

Pierwsze koty za płoty


Sporo już się napisałem na temat naszej zeszłorocznej podróży na różnych stronach i forach i jeszcze trochę to potrwa niczym pozamykam wszystko w tej sferze. Dzisiaj przyszła pora na opowiedzenie o tym na żywo - czyli debiut przed publicznością :) Odbyło się to na zaproszenie Zespołu Szkół nr 10 w Gdyni Karwinach przy okazji Drzwi Otwartych. Zdaję się, że debiut wypadł nie najgorzej, bo dzieciaki ani ich rodzice nie ciskali żadnych przedmiotów w moją stronę, co więcej słuchali z zainteresowaniem :) Z tego miejsca serdeczne podziękowania dla Jeiviego za zorganizowanie tego pokazu :)

1.03.2014

Poranna niespodzianka

Tą drogą jechaliśmy w totalnych ciemnościach
W czasie naszej 36-dniowej podróży większość noclegów wyszukiwaliśmy po zmroku. Szczęśliwie dla nas znaczna ich część była bezpieczna i względnie wygodna. Po ucieczce z Trabzonu nocleg znaleźliśmy koło biednej wiejskie chaty. Wykończeni jazdą po ciemku, górską drogę bez kategorii, zalegliśmy jak trupy. Jakże miły był poranek, kiedy gospodyni tej chatki przyniosła nam gorącą herbatę i skromne, ale znakomite śniadanie. Uroku temu wszystkiemu dodawał wspaniały widok na potężną dolinę i wijącą się jej brzegiem witkę drogi, którą pokonywaliśmy w totalnych ciemnościach.

Poranek w takim miejscu, z takim widokiem...
i pyszne śniadanie pozytywnie nastawiły na nowy dzień

27.02.2014

Dobry muzułmanin

Spotykanie takich ludzi to czysta przyjemność (fot. E. Jóźwik)
Pojawił się nagle choć byliśmy przekonani, że lepiej ukryć się nie da i nikt nas tu nie znajdzie. A jednak Suleyman jakimś, sobie tylko znanym sposobem nas wytropił. Z początku nieśmiało nam się przyglądał - motocyklom, namiotowi, porozrzucanym w nieładzie gratom. Wreszcie zapytał o czaj. Kiedy się dowiedział, że nie mamy, zabrał mój termos i zniknął. Spojrzeliśmy tylko na siebie i zajęliśmy się ogarnianiem swoich rzeczy. Tymczasem po pół godzinie nasz gość powrócił. Z dwoma termosami herbaty i zacnym poczęstunkiem na kolację. Posiedzieliśmy tak sobie do późnego wieczora, rozmawiając we wszystkich znanych nam mniej lub bardziej językach. I jakoś się dogadaliśmy. Suleyman okazał się świetnym, życzliwym człowiekiem, pełnym troski o nas i nasz sprzęt. Podarował nam nawet latarkę :) I na fali dziwnych tendencji panujących od jakiegoś czasu w Europie czuję się zobowiązany, aby podkreślić fakt, że był muzułmaninem. Po co? Bo na naszej drodze spotkaliśmy tylko dobrych muzułmanów i nie uważam aby wrzucanie wszystkich wyznawców Allaha do worka z napisem "talibowie/terroryści" było słuszne. A jakoś zbyt łatwo przychodzi nam takie kategoryzowanie. 
Gościnność Suleymana zaowocowała pyszną kolacją (fot. E. Jóźwik)

24.02.2014

Wiosna na Kaszubach


Jezioro Kamienne
Dziwna zima nam się przytrafiła w tym roku. Zaiste, krótka rzec by można. Bo ileż ona trwała? Miesiąc? Od połowy lutego towarzyszy nam aura wczesnowiosenna, a w ostatnich dniach to jakby wiosna pełną gębą nas nawiedziła. Żalem okrutnym byłoby niewykorzystanie takich warunków i na ten przykład zmarnowanie ich na siedzenie w domu czy spacery w miejskim gąszczu. Remedium na to znaleźliśmy proste i skuteczne. Plecak, namiot i mapa w rękę. Kierunek?

23.02.2014

Będzie las?


Był las, nie było nas...
Wędrując w ten weekend po Kaszubach trafiliśmy na taki obelisk. Wyryte na nim słowa skłaniają do refleksji. Czy na pewno las wytrzyma zanim my znikniemy z tej planety? Patrząc na to co dzieje się z lasami na całym świecie, z destrukcyjną gospodarką, niszczeniem środowiska, nieumiarkowaną eksploatacją zasobów leśnych, wszędobylskie śmieci, ciężko zachować optymizm. Wydaje się, że las zniknie zdecydowanie szybciej niż my. Wszystko jest w naszych rękach i oby moja pesymistyczna wizja minęła się z prawdą.
...będzie las, nie będzie nas

16.02.2014

Okupacja

Kilka godzin koczowania pod konsulatem irańskim (fot. E. Jóźwik)
O Iranie pomyśleliśmy dopiero na miesiąc przed wyjazdem. Za załatwienie wiz zabraliśmy się jeszcze później. Aby je zdobyć trzeba najpierw uzyskać kod referencyjny przyznawany przez irańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Można próbować samemu aplikować do MSZ można za pomocą pośrednika. My skorzystaliśmy z tej drugiej opcji zwalając czarną robotę na firmę Key2Persia. Dzięki takiemu zabiegowi szanse na uzyskanie kodu rosną. Niestety kod dostaliśmy dopiero na tydzień przed wyjazdem, kiedy nasze paszporty były już w ambasadach rosyjskich. Także wyjeżdżając z Polski odłożyliśmy marzenie o Iranie gdzieś na bok. Napisałem jeszcze do naszego pośrednika czy nie dałby rady załatwić przesłania kodu do konsulatu w Trabzonie, ale nie bardzo wierzyłem, że coś z tego będzie. Tym większe było zaskoczenie kiedy gdzieś w środku Turcji sprawdzając maila znalazłem wiadomość, która sprawiła, że zmieniliśmy kierunek. Pierwszego dnia odbiliśmy się od urzędnika konsulatu. Drugiego udało się wszystko załatwić. Trwało to kilka godzin, ale wybrzeże Morza Czarnego opuszczaliśmy z przepustką do Persji.

9.02.2014

Wiosennie zimą

Koniec grudnia w Bieszczadach
Nie wiele więcej jak pół roku od ostatniej wizyty w Bieszczadach minęło a wróciłem tam ponownie. Tym razem po raz pierwszy zimą, na przełomie grudnia i stycznia. Tylko, że zamiast zimy w Bieszczadach zastaliśmy niemal wiosnę :) Kwitnące bazie, śpiewające ptaki, słońce, ciepłe podmuchy wiatru. Dwa dni takiej pięknej pogody. Dopiero na połoninie Wetlińskiej dopadł nas porywisty, zacinający drobinkami lodu wiatr.

29.01.2014

Jedziemy na północ

Tureckie przestrzenie czynią człowieka małym
Choć mieliśmy jechać na wschód, nad jezioro Van. Jednak dajemy się porwać pewnemu marzeniu, które zaczyna się w Trabzonie. Przynajmniej mamy taką nadzieję, że uda nam się tam załatwić jedną niezbędną rzecz. Tymczasem droga nad Morze Czarne rozpieszcza nas widokami. W zasadzie cały czas jesteśmy w górach, potężne masywy otaczają nas ze wszystkich stron.

28.01.2014

Coś się dzieje





Powoli zaczynamy montować pierwsze ujęcia w jakąś całość. W zasadzie robi to nasz znajomy więc sami jesteśmy ciekawi kolejnych odsłon. Póki co klip z przygotowań.

26.01.2014

Grunt to dobrze zacząć dzień

Podwójna dawka ognia, słońce i wulkan
Wstać przed czwartą, jeszcze póki ciemno i przyjemnie chłodno, przejechać kilkadziesiąt kilometrów motocyklem. A potem? Potem zrealizować marzenie o locie balonem.

22.01.2014

Dziwne rzeczy

Brama do innego świata? (fot. E. Jóźwik)
Kiedy tak sobie niezobowiązująco lataliśmy po kapadockich bezdrożach trafiliśmy przypadkiem na takie tajemnicze obiekty. Dostrzegając je z daleka, uznaliśmy, że muszą to być jakieś antyczne ruiny. Z bliska jednak okazało się, że są to raczej budowle współczesne, być może jakaś forma sztuki a może po prostu dodatkowa atrakcja turystyczna, z pewnością bardzo widokowa z powietrza. W każdym razie zaintrygowani objechaliśmy wszystkie jakie znalazły się w promieniu naszego wzroku.
Wygląda jak ruiny świątyni
Ale z bliska widać, że to współczesna produkcja
Tu ląduje UFO
Jazda po wzgórzach między tymi budowlami była czystą przyjemnością
Niezawodny duet
A widok stąd rozciągał się na całą Kapadocję

21.01.2014

Z czego słynie Kapadocja?

Gwiezdne Wojny?
Oczywiście z charakterystycznych tufowych form skalnych. Powiadają, że krajobraz jest to księżycowy. Nie wiedzieć czemu mi się bardziej kojarzy z Gwiezdnymi Wojnami :)

Kapadocja
Jak grzyby po deszczu