1.02.2018

Pod Kazbekiem


Dojazd po zmroku do kościoła Cminda Sameba stanowi pewne wyzwanie. Droga jest w zdecydowanie gorszym stanie niż to co mogliśmy spotkać jadąc do Omalo. Egipskie ciemności też nie ułatwiały sprawy. Poza tym w ogóle nie mieliśmy tu tego wieczora jechać.
Spać zamierzaliśmy gdzieś wcześniej, znajdując miejsc e pobliżu Drogi Wojennej. Ale kiedy zaczął dopadać nas zmrok, szukanie miejsca zrobiło się nieco trudniejsze. A, że w pobliżu kościoła miejscówka jest rewelacyjna wiedziałem z poprzedniej tam wizyty. Więc cisnęliśmy w opór. 

Krótka wizyta w Stepantsmindzie na uzupełnienie zapasów sprawiła, że przez chwilę poczuliśmy się jak u siebie. Większość wypowiadanych słów, jaka docierała do naszych uszu, była w języku polskim. To samo wrażenie mieliśmy też potem w czasie trekkingu.
No i potem ten podjazd. Po wyjeździe z Gergeti tylko raz minęliśmy się z jedną delicą. Poza tym ciemność, dziury i zakręty. Byłem głównym prowodyrem tego aby dojechać tego dnia do końca. Wystarczyło tylko, że z zarośli wyjechaliśmy na polanę przed kościołem by rozwiać wszelkie wątpliwości. Majaczący podświetleniem kościół na tle potężnych gór i rozgwieżdżone niebo. Spaliśmy jak dzieci.


Już sam fakt, że założyłem plecak i ruszyłem piechotą ścieżką do góry sprawił, że znalazłem się dalej niż cztery lata temu. Wtedy uciekaliśmy z Gruzji bo gonił nas zbliżający się końca termin wizy rosyjskiej. Śmiało mogę więc powiedzieć, że o kolejny krok przybliżyłem się do zdobycia Kazbeka.

Bo o zdobywaniu go mowy nie było. Brak czasu i sprzętu. Na Kazbek można wrócić i skupić się tylko na nim. A my staraliśmy się zobaczyć w Gruzji trochę więcej.

Swoją droga Kazbek to ciekawa góra. Oblegana przez polaków. Chyba najłatwiej dostępny pięciotysięcznik. W sensie logistycznym Bilety do Gruzji tanie, marszrutka z Tbilisi też wiele nie kosztuje. A potem wystarczy człapać. Teoretycznie.


Bo chyba przez tę pozorną dostępność Kazbek jest wyjątkowo niebezpieczny. Przyciąga ludzi, którzy chcą łatwo i szybko. Przyciąga ludzi nieprzygotowanych, nie myślących o aklimatyzacji, o załamaniach pogody. Słuchając opowieści wydaje mi się czasem, że przyciąga ludzi, którzy w ciepły letni dzień weszli na Rysy i trochę jak te Rysy traktują też gruziński szczyt (sam miałem sporo podobnych myśli). 


Stąd akcja Bezpieczny Kazbek i tablice z ostrzeżeniami aby nie ruszać samemu i wiązać się liną. W trzech językach, największą czcionką po polsku. Cztery lata temu byliśmy tu chwile po tym jak trzech chłopaków z naszego kraju zginęło w czasie wyprawy na szczyt. Akcja była głośna skoro dotarła nawet do dwóch zagubionych w czasie i odciętych od mediów motocyklistów. Teraz trafiliśmy na pomnik ku ich pamięci.


Kazbek jest łatwo dostępny, pewnie jak ma się dużo szczęścia do pogody jest też łatwy. Ale nie można go lekceważyć, zapominać, że to ponad 5000 metrów, że dla organizmu to sytuacja niecodzienna, że pogoda może się zmienić w ciągu kilkudziesięciu minut. Nie należy go traktować jako dwudniowej wycieczki między wizytą w stolicy a plażą w Batumi.  


My dochodzimy tylko początku (a w zasadzie końca) lodowca Gergeti, niedaleko za miejscem biwakowym. Na lodowiec wchodzi akurat karawana konna ze sprzętem jakiejś grupy alpinistów. Muszą mieć tony doświadczenia. Stoją bowiem chwilę przed lodowcem po czym wbijają się na niego bez pardonu prosto do góry. Szlak idzie w innym miejscu.



Kiedy zaczynamy schodzić w kierunku miejsca obozowego woda w przecinających szlak strumieniach mocno już wezbrała. Jest po 14 i od rana pełna lampa. Lodowiec się topi i robi coraz bardziej niebezpieczny dla tych, którzy się na nim o tej porze znajdują. 


Tą samą drogą, którą wchodziliśmy - przez przełęcz Arsha - schodzimy w dół. Kiedy rozbijamy namiot dołącza do nas trzech polaków. Rozbijają się obok nas a potem pijemy wino i gadamy. Planują wchodzić na szczyt.

A rankiem pogoda już jest gorsza.. Wiatr wieje zdecydowanie a na niebie pojawiają się chmury. Chłopaki też nie zrywają się zbyt wcześnie. Pozostaje nam życzyć im powodzenia. Nasz czas w Gruzji dobiega końca. Wracamy do stolicy skąd nazajutrz mamy lot do Polski.

Po dwóch tygodniach nie opuszcza nas wrażenie, że nawet Gruzji nie liznęliśmy, że to zdecydowanie za mało, żeby choć trochę poznać ten kraj. Zresztą to się chyba tyczy każdej destynacji. Wykorzystujemy jak najlepiej ten czas, który mamy ale to chyba zawsze będzie za mało.
Jednak to nie koniec gruzińskich opowieści bo jest co najmniej jedna rzecz, czy zjawisko, do którego muszę jeszcze nawiązać.

2 komentarze:

  1. Ja się wybieram całkiem niedługo :) Piękne zdjęcia! Tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to mimo, że nie tak dawno byłem to Ci zazdroszczę ;)

      Usuń