29.01.2018

Cisza nad Tuszetią


Omalo brzmiało jak tajemnica. Chodziło za mną już od kilku dobrych lat, od czasów kiedy prawie dojechaliśmy tam na motocyklach. Z tym, że prawie to jednak za mało. Być tak blisko i nie mieć czasu by sięgnąć po to co jest na wyciągnięcie ręki. Zostało gdzieś z tyłu głowy od czasu do czasu lekko podszczypując. Wiedziałem, że skoro wracam do Gruzji to tym razem muszę tam dotrzeć.

Droga do Omalo zaczyna się za miejscowością Pshaveli. Wjeżdżamy w szeroką, zieloną dolinę, przez kilkanaście kilometrów ciągnie się jeszcze asfalt. Potem dolina się zwęża, asfalt się kończy a droga coraz bardziej zbliża się do rzeki Stori. Budzi się w nas lekko niepokojące klaustrofobiczne uczucie, kiedy ściany doliny zamykają się w ciasny wąwóz. Stopniowo nabieramy wysokości. Stori zostaje w dole, widać ją gdy zbliżamy się do krawędzi wąskiej górskiej drogi, kilkadziesiąt metrów poniżej nas. Z lewej strony skalna ściana. 



Przywołuję z pamięci te miejsca, obrazy, zakręty, dziury w drodze. Dostrzegam, że w kilku miejscach musieli ją poprawić i zabezpieczyć, pojawiły się wzmocnienia z płyt i betonowe bariery nad przepaścią. 


Mostem przejeżdżamy na drugą stronę rzeki. Sytuacja się odwraca, przepaść po lewej, ściana po prawej. A my nieugięcie, dziesiątkami zakrętów, zmierzamy coraz wyżej. Zbocze jest z tej strony łagodniejsze, to co mam tuż za moimi drzwiami nie jest już pionową ścianą w dół. Nadal jednak mały błąd za kółkiem mógłby się skończyć tragicznie. 



Wyjeżdżamy z piętra lasu a przed nami otwiera się Kaukaz. Rzeka jest już tak daleko i nisko, że ledwie ją widać, kiedy odbija słoneczne refleksy. Co jakiś czas mijamy różnego rodzaju pamiątki po ofiarach tej drogi. Pasterzach i kierowcach, którzy niejednokrotnie pokonywali ją w ciężkich pogodowych warunkach. Czasem próbuję sobie wyobrazić jak to wszystko tu wygląda w zimie. Jak trudne, a wręcz niemożliwe musi być wtedy przebycie tej drogi. Jak piękne i groźne ma wtedy oblicze.






Przełęcz Abano znajduje się na blisko 2900 m n.p.m..i otacza ją kilka trzytysięczników. Tutaj też zaszły małe zmiany. Gruzini postawili kontener przeznaczony dla pracowników pilnujących znajdującego się w pobliżu nadajnika. Dzięki temu można na przełęczy korzystać z darmowego wifi. My korzystamy też z krótkiej gościny w owym kontenerze. Kasia bierze na siebie obowiązki tego co "z nami nie wypijesz?". Oczywiście nie wypuszczają nas też z pustymi żołądkami. O gruzińskiej gościnności jeszcze kiedyś wspomnę.



To co na przełęczy nie uległo zmianie to hipnotyzujące widoki. Z racji gościnności w tę stronę nie poświęciliśmy im aż tak dużo czasu. Za to wracając po prostu usiadłem i patrzyłem, słuchałem ciszy i niczego nie potrzebowałem. Byłem, a jakby mnie nie było.






Za przełęczą zaczyna się to co kilka lat temu pozostało dla mnie tajemnicą. Wtedy wraz z Ernestem udało nam się dotrzeć tylko tutaj. Spędziliśmy w tym miejscu mroźną noc i kolejnego dnia musieliśmy robić odwrót.


Zjeżdżamy w dół, w kolejną dolinę, ostrą serpentyną szybko tracimy wysokość. I znowu jedziemy wzdłuż rzeki, całkiem przyzwoitym szutrem. Tym razem jednak rzeka jest zaledwie kilka metrów poniżej poziomu drogi. Nagle jednak zwalnia i zamienia się w zjawiskowe lazurowe zalewisko. 





Niestety nie jest to miejsce, w którym należałoby się na dłużej zatrzymywać. Nie tyle nawet z powodu znaku "zakaz parkowania" ile z racji potężnego osuwiska po lewej stronie, z którego co i rusz na drogę spadają mniejsze i większe kamienie i głazy. W tę stronę droga była czysta, ale kiedy wracaliśmy mijaliśmy na niej kilka sporych przeszkód.


Nie wiem czemu wydawało mi się, że od przełęczy do Omalo droga będzie krótsza. Jak teraz patrzę na mapę to widzę, że Abano dzieli trasę niemal na pół. Tymczasem rzeka przeskoczyła na lewą stronę a jej koryto znalazło się zdecydowanie niżej, za to ściany wąwozu znowu niebezpiecznie zawęziły przestrzeń. 


W pobliżu kamiennej wieży krzyżują się w doliny a na ich dnie rzeki, droga skręca tu w prawo i zapada w iglasty las. Mijamy po drodze vw golfa bez przedniego zderzaka z młodymi Gruzinami w środku i przez chwilę czujemy swojski klimat. Potem konstatujemy, że oni pewnie tym golfem zrobią całą tę trasę, którą my pokonujemy terenówką. To nie pierwszy raz kiedy jadę trudną dla mnie drogą a miejscowi pokazują mi, że da się osobówką. I faktycznie kiedy potem wracaliśmy, będąc po drugiej już stronie przełęczy, kilkanaście może kilometrów od Pshaveli minęliśmy tego samego golfa jadącego w przeciwną stronę.



Zjeżdżamy do poziomu rzeki, którą pokonujemy mostem, z prawej strony powyżej widać zabudowania wiosek Kumelaurta i Tsokalta. A my znowu jedziemy do góry by po kilkunastu jeszcze zakrętach wyjechać na rozległe łąki u podnóża Omalo. W końcu tu dotarliśmy. W oddali nad wioską, na tle gór wznosi się twierdza Keselo.




Omalo jest wsią pasterską. Od dawien dawna ludzie z dolin prowadzili tu owce na wypas. Spędzali we wsi całe lato by przed zimą sprowadzić stada na dół. Robią tak po dziś dzień. Kilka stad zresztą po drodze minęliśmy. Dzisiaj Omalo jest też maleńką turystyczną perełką Tuszetii. W starych tradycyjnych domach znajduje się kilka restauracji oraz domów gościnnych. Jakże jednak daleka jest atmosfera tego miejsca od tej jaka panuje w Mestii.



Omalo jest ciche, niemal bezgłośne. Ciężko nawet zauważyć tych kilkoro turystów, którzy kręcą się po okolicy.Wspinamy się na twierdze, której mury oświetla chylące się ku zachodowi słońce. Miejsce jest fantastycznie położone na niewielkim naturalnym wzgórzu, które zapewnia doskonały widok na całą okolicę.







Przechodzimy prze górne Omalo okrążając wzgórze, na którym znajduje się lokalny cmentarz. Po drugiej jego stronie, za lasem wypatrujemy idealne miejsce na nocleg. W przeciwieństwie do Swanetii, tu po zachodzie słońca jest nadal przyjemnie ciepło. Korzystamy z tego faktu wsłuchując się w tuszecką ciszę, zapatrzeni w niebo niezanieczyszczone sztucznym światłem. Możecie sobie wyobrazić jak ono wtedy wygląda.





Gdyby mieć więcej czasu z pewnością warto byłoby poświęcić go na trekking. Nawet kilkudniowy. A jak ktoś jest bardziej zapalony, to nawet dwutygodniowy. Jest stąd bowiem trasa, którą przez łańcuch Kaukazu można dotrzeć aż do Stepantsmindy. Z kolei gdybyśmy mieli więcej paliwa, albo gdyby jeepowski V8 chociaż odrobinę ocierał się o jakąkolwiek ekonomię spalania, można by też odwiedzić okoliczne wioseczki Dartlo czy Shenako. A tak pozostało nam wracać. 


Trasa do Omalo jest wyjątkowej urody i będąc w Gruzji warto poświęcić jej czas. Podobnie jak Tuszetii, która spokojem i widokami bliższa jest naszym Pieninom czy Tatrom (choć wszystko jest tu w zdecydowanie większej skali) niż swaneckim zaśnieżonym olbrzymom. Ja na ten przykład bardzo chętnie bym tu kiedyś wrócił na dłużej.


2 komentarze:

  1. Cudne foty... Zamierzam zakochać się w Tuszetii w sierpniu. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Gwarantuje, że przyjdzie Ci to z łatwością ;)

      Usuń