31.08.2022

Coś nowego.


Tytuł co najmniej dwuznaczny. Nowy wpis, dopiero drugi w tym roku. Tak na podtrzymanie życia. Bloga, nie mojego. Na to składa się kilka czynników. Głównym chyba jest brak czasu na siedzenie nad zdjęciami i tekstem. Trochę też brak weny do tego. Taki okres - masa innych rzeczy zaprząta głowę. Ale aktywność przygodowa w jakimś stopniu jest podtrzymana. Przybrała w wielu aspektach nieco inny charakter, do czego ciągle się przyzwyczajam, jednak nie planuje odpuszczać. A i czasem wrócić do przygody w takim stylu jak wcześniej.

Późny start, a do tego pociąg też opóźniony

I tu się pojawia druga nowość. A imię jej PACKRAFT. To taki sprytny wynalazek w formie dmuchanego pontonu, którego magia polega na tym, że waży niecałe 3,5 kg a po spakowaniu zajmuje tyle miejsca co większy śpiwór. Mieści się więc do plecaka, czy na rower, nie przeszkadza zupełnie w bagażniku auta. A po nadmuchaniu zastępuje kajak, co więcej da się na niego zapakować rower i spłynąć jakąś malowniczą rzeką. To połączenie przygody packraftowej z rowerem zostało nazwane bikeraftingiem. I taki właśnie charakter miała ta przygoda....

Na jazdę po ciemku byłem przygotowany, na głębokie piaski w ciemności trochę mniej

W PKM z Gdańska do Kościerzyny pakuje się na wieczór, jakoś po dwudziestej. Ponad półtorej godziny później wysiadam w miejscu docelowym. Jest pięknie ciemno, a ja mam do pokonania jeszcze około 18 km głównie przez lasy. Mimo to jedzie się bardzo przyjemnie, wieczór jest ciepły a i tempo dobre. Pod koniec na drodze pojawia się więcej głębokiego piasku i to w nocy potrafi sprawić niemiłą niespodziankę. Przede wszystkim jest jednak dosyć uciążliwe. Umyśliłem sobie, że tę noc spędzę w sprawdzonym już kilka razy miejscu nad jeziorem Radolne. Zapomniałem tylko, że jest sezon żeglarski....

Na tym wyjeździe spanie było pod gołym niebem

Na miejscu trafiam więc na palące się ognisko i czterech chłopaków ze stolicy, częściowo już mocno zmęczonych trunkami rozmaitymi. Mimo to zupełnie przyjaznych i nieszkodliwych. Dodatkową atrakcją było obserwowanie jak suchą nogą próbują wejść na zacumowany kilka metrów od brzegu jacht. Zrobili sobie  w tym celu mały mostek z jakiegoś pnia. Oczywiście, żadnemu się to nie udało. Tę noc postanowiłem spędzić w hamaku pod gołym niebem. Otworzyłem tylko oko gdzieś w okolicach piątej rano, żeby zobaczyć jak czerwona kula próbuje przebić się przez gęste mgły. Wydawało mi się to pięknym widokiem, ale nie miałem siły wstać by się nim delektować dłużej.

Zakamarki jeziora Radolnego

Ranek nastąpił stosunkowo późno, gdzieś chyba w okolicach dziewiątej. Niespieszne pakowanie, małe śniadanie i pora w trasę. Kierowałem się na Borski, z przerwą na kawę z pięknym widokiem na jezioro Wdzydzkie. Potem jeszcze wizyta na wieży widokowej w Przytarni, której nie było tu wówczas, gdy przejeżdżałem tędy ostatnim razem. No ale to było kilka lat temu.

Idealne miejsce na chwilę relaksu

I kawę

Zmiany środka transportu postanowiłem dokonać w Borsku. To akurat trzeba było trochę przemyśleć. Po pierwsze, część bagażu idzie do komory packrafta, tej którą pompujemy aby nie pójść na dno. Czyli jedynej jaka jest. Jest to świetne rozwiązanie pozwalające oszczędzić miejsce na pokładzie. Trzeba jednak pamiętać o tym, żeby to co najważniejsze w trakcie spływu, z czego będziemy chcieli korzystać,  zostało na zewnątrz. W przeciwnym razie, będziemy zmuszeni spuścić powietrze i dmuchać ponton raz jeszcze. Nie jest to znowu aż takie problematyczne, zajmuje myślę że mniej niż 4 minuty. Potem następują kombinacje z ułożeniem i zamocowaniem roweru. Z racji tego, że wcześniej robiłem tylko jeden test na Motławie, a było to prawie pół roku temu, to tak naprawdę wszystko trzeba było sobie wymyślić na nowo. Rower trzeba ułożyć tak, żeby nie przeszkadzał przy wiosłowaniu, nie wystawał zanadto na boki no i był przymocowany tak, aby go po drodze nie zgubić. Kiedy to wszystko już się udało ogarnąć, z lekką nutką niepewności zsunąłem się na powierzchnię Wdy. 

Wieża widokowa w Przytarni

Panorama Kaszub z 47 metrów

Gotowy do wodowania

Wda jest rzeką dosyć spokojną, w czasie tego spływu wręcz senną. Jednak niezwykle malowniczą. To był środek tygodnia więc 90% czasu na wodzie byłem sam, w znacznej mierze w kompletnej ciszy. I ta cisza wprowadzała do głowy niesamowity spokój. I moje ulubione stworzenie, które widziałem tu już poprzednim  razem - świtezianka błyszcząca. Jakiż przecudny kolor ma ta ważka. Kiedy nagle pojawia się ich w zasięgu wzroku kilkanaście, czy kilkadziesiąt to jakby człowiek trafił do krainy z bajki. Uwielbiam.

Atrakcje Wdy

Na wodzie cisza

Idealne miejsce do kąpieli

Zielony dywan, a na górze nieco rozmazana Świtezianka Błyszcząca

Na Wdą spędziłem jedną noc, sprawdzając jak na packrafcie się śpi. Noce na tym wyjeździe były bezchmurne i ciepłe, za to poranki mgliste, budziłem się więc w zawilgoconym z zewnątrz śpiworze. Na szczęście woda nie wsiąkała głębiej, wtedy mogło by być naprawdę nieprzyjemnie - śpiwór był puchowy. Spanie na packrafcie w tym jest lepsze od hamaka, że można przewrócić się na bok. Minusem natomiast jest to, że jednak się człowiek trochę zapada. Nie była to jednak zła noc. Coś wyło w oddali niczym wilki (a księżyc był pyzaty), a i zjechał na noc ktoś samochodem. 

Tym razem inny wariant ale dalej pod gwiazdami

Wszędzie zielono

Rano z tym kimś, małżeństwem ze Śląska, wypiłem kawę i porozmawiałem o przygodach. A potem zapakowałem się i popłynąłem dalej. Miałem w planie dopłynąć do Czarnej Wody i znowu wsiąść na rower, jednak jakoś nie upatrzyłem dobrego wyjścia na brzeg. Wyszło mi więc jeszcze prawie dwie godziny wiosłowania  aż do Zimnych Zdrojów. Tam wyładowałem się na piękną nadrzeczną polanę, niestety strasznie zaśmieconą, przez ludzi, którzy myślą, że ktoś inny wywiezie ich śmieci. 

Most kolejowy

A to już w Czarnej Wodzie

Zjadłem, wykąpałem się w rzece, przepakowałem i wsiadłem na rower. Tutaj w lasach ścieżki często nie są najlepszymi przyjaciółmi rowerzysty. Zalega na nich sporo piasku, co znacząco utrudnia efektywne pedałowanie. Czasem wręcz masz ochotę rzucić rower i iść na pieszo. Nie miałem już większego planu, poza tym, że na drugi dzień miałem spotkać się z rodziną w okolicy Iwiczna. Pojechałem więc na Czarne, potem na Ocypel, by wreszcie wylądować nad Wdą niedaleko Osowa Leśnego. Tym razem gła pojawiła się już po 22. Śpiwór jednak dał rade, a nagrzane przez cały dzień kamienie, na których ułożyłem spanie, dawały przyjemne ciepło od spodu. 

Na to brak mi słów

..................

I to był właściwie koniec tej bikreaftingowej przygody. Połączenie roweru i packrafta daje bardzo fajną możliwość urozmaicenia sobie wycieczki, a zwłaszcza dłuższej wyprawy. Kiedy mamy już dosyć pedałowania szukamy rzeki, czy jeziora i możemy odetchnąć na wodzie. Co więcej już w fazie planowania możemy sobie tak ustalić trasę, żeby odcinki pedałowane urozmaicać spływami. Warto przy tym sprawdzić na ile dana rzeka nadaje się do płynięcia z rowerem. Jeśli jest dużo powalonych drzew i przeniosek, taki spływ może łatwo zamienić się w mordęgę. Wda na tym odcinku, który płynąłem (Borsk - Zimne Zdroje) jest znakomita na pierwszy raz. Poza dwoma przenoskami wynikającymi z budowli hydrologicznych na rzece, raz byłem zmuszony wyjść na brzeg aby ominąć słusznych rozmiarów powalone drzewo. Poza tym żadnych problemów na wodzie. Poza tym, że marzyłby mi się jednak żwawszy nurt.

A kiedy odwróci się głowę od tego co powyżej to jest tak

I znowu na dwa kółka

Najważniejsze jednak jest to, że był to dobrze spędzony czas, który pozwolił zregenerować się, przede wszystkim psychicznie. Już jakiś czas nie miałem okazji być przez dłuższy czas sam na sam z naturą i na tym wypadzie poczułem jak bardzo mi tego brakowało. 

Cały czas w okolicy rzeki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz