7.12.2022

Morza szum, ptaków śpiew...


 ... dwa rowery mkną wśród drzew. Czyli o tym, jak odświeżyłem sobie część Wybrzeża Bałtyckiego na rowerze. W 2014 roku wymyśliłem sobie i zrealizowałem przejechanie polskiego wybrzeża Bałtyku na rowerze. Wtedy jechałem ze wschodu na zachód, dokładnie z Władysławowa do Świnoujścia. Ten wyjazd też chcieliśmy zacząć z Władysławowa ale...


Ale nie wyszło.  Plany pokrzyżowała nam kwestia, którą w sumie łatwo było przewidzieć. Nie przewidzieliśmy. Wyszło to nam ostatecznie na dobre. Z racji, że w pociągu do Władka nie było wolnych miejsc na rowery, kupiliśmy bilety do Słupska. W gruncie rzeczy nie opóźniło to znacznie momentu rozpoczęcia pedałowania. Słupsk opuściliśmy szybko dzięki sprawnej sieci ścieżek rowerowych. Pogoda była niezła, choć momentami nieco mżyło. Wystarczył jednak pierwszy zjazd z twardej nawierzchni na drogę gruntową, aby zaliczyć pierwszy przymusowy postój. Michał złapał kapcia. Z sytuacji jednak wybrnął szybko i zgrabnie i mogliśmy ruszyć dalej.


Odcinek Słupsk - Ustka jechałem na rowerze po raz pierwszy. Całkiem przyjemnie poprowadzona trasa z dala od głównej drogi. Jednak to dopiero od Ustki zaczynamy faktycznie jechać jak najbliżej morza. To jeden z przyjemniejszych odcinków na trasie. Od samej Ustki do Rowów i potem wąskim pasem między morzem a jeziorem Gardno, czyli przez Słowiński Park Narodowy, jedzie się bardzo dobrze, po niezłej jakości leśnych ścieżkach, niekiedy płytach. O tej porze roku jest niezwykle spokojnie i można odetchnąć niespiesznie połykając kolejne kilometry. Czasem zza drzew wychyli się morze, czasem jezioro. W Smołdzinie dokonujemy (jak się później okaże) nienajlepszego doboru trasy. Postanawiamy trzymać się nowego przebiegu trasy R10, mając  w pamięci, że wcześniej prowadził on ścieżką przez tereny podmokłe po południowej stronie jeziora Łebsko, między Klukami a Izbicą. I jeśli jesteście tu po raz pierwszy zdecydowanie polecam ten wariant. Można się co prawda nieźle wkurzyć i namęczyć próbując omijać spore kałuże po rozpadających się kładkach, ale w pierwszym podejściu jest to zdecydowanie ciekawsze niż jazda asfaltami. A taki właśnie wariant wybraliśmy - asfalty i kocie łby. Średnio przyjemnie. 

Za Izbicą droga robi się zdecydowanie gorsza, wiedzie dalej wzdłuż południowej linii jeziora, głównie przez las, niestety coraz częściej przychodzi nam walczyć z grząskim piaskiem. To i tak nic w porównaniu z tym, co dzieje się potem.


Wyjeżdżamy z Łeby kiedy robi się coraz ciemniej. Szybki rzut oka na mapę aby wstępnie ocenić, gdzie będziemy spać i kierujemy się w ustalonym kierunku. Wieczór jest cichy, może gładkie, zero wiatru. Rozbijamy się więc na plaży. Przed spaniem dajemy jeszcze mięśniom chwile relaksu w zimnej wodzie. Jak na środek października noc jest bardzo ciepła i niezwykle spokojna. 




Odcinek zaczynający się za Łebą aż do Kopalina jest najgorszym na całej trasie. Trasa nadaje się na lekkie rowery górskie, lub może na fatbajki. Jest mnóstwo piasku, po którym zwyczajnie nie da się jechać, często więc jesteśmy zmuszenie pchać rowery. Jeśli nie piasek to znowu droga rozryta jest końskimi kopytami. Order z kartofla temu, kto prowadzi trasę rowerową i konną tą samą drogą. 


Nadal jednak toniemy głównie w nadmorskim lesie i gdyby nie lekka frustracja spowodowana tym, że nie da się za bardzo jechać, ciężko byłoby narzekać na okoliczności przyrody. Mały powód do narzekania odnajdujemy dojeżdżając do ujścia rzeki Piaśnicy. Otóż most, który pozwalał przejechać z jednej strony na drugą został wyłączony z użytku (chyba w celu wyremontowania) i to tak skutecznie, że trzeba było wymyślić inny wariant na pokonanie rzeki.



Po raz drugi więc na tym wyjeździe zdecydowaliśmy się poddać kończyny dolne krioterapii. Przeniesienie rowerów i bagażu przez rzekę okazało się być całkiem łatwe, a do tego przyjemne.



Z Dębek skierowaliśmy się na południe, aby ostatecznie dotrzeć do Wejherowa, Jazda do Władysławowa wydala nam się bezcelowa, a do tego istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że znowu nie będzie dla naszych rowerów miejsca w pociągu i pozostanie nam do późnych godzin jechać na kołach co najmniej do Redy.

A tak asfaltową drogą pośród Puszczy Darżlubskiej dotarliśmy do Wejherowa, gdzie nasza wycieczka właściwie się zakończyła. Ten ostatni odcinek można pokonać ciekawszymi wariantami zanurzając się bardziej w leśne ścieżki. Nam już jednak zależało na czasie.


Odświeżenie znajomości z polskim wybrzeżem całkiem dobrze mi zrobiło. To naprawdę piękna kraina warta poznania i przejechania z uważnością. Jak dla mnie koniecznie po lub przed sezonem. Wtedy ma do zaoferowania najwięcej uroku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz