1.06.2012

Bornholm - ostoja spokoju na Bałtyku

Hammershus
To miał być nasz pierwszy wypad za granicę. Do tego rowerowy, z sakwami i pełnym ekwipunkiem. Cel: Bornholm - mała wyspa na Morzu Bałtyckim, zaledwie 70 km od naszego wybrzeża. Planowania było co nie miara, zbieranie informacji, uzupełnianie sprzętu etc. Co najmniej jakbyśmy jechali na miesiąc do Mongolii.
Przyszło nam jechać w połowie lipca lat temu już dwa. Zapakowaliśmy rowery, sakwy i resztę klamotów w naszego potężnego trzydrzwiowego Golfa III i ruszyliśmy w noc do Ustki, skąd o 6 rano wypływał statek. Jak zwykle w czasie nocnej jazdy Asix spała a ja utrzymywałem przytomność słuchając muzyki. Dojazd do Ustki niestety nie obył się bez przykrego incydentu. Nagle na drogę wybiegła mi sarna. Szybkie hamowanie, odbicie w lewo - nie pomogło to jednak uniknąć zderzenia, choć zapewne zmniejszyło straty. Sarna dostała prawą częścią przodu auta. Kiedy się zatrzymałem spod resztki prawej lampy wisiał kawał mięsa. Nie wracałem się oglądać zwierzaka. Zresztą nie została na ulicy tylko poleciała w las, a było ciemno. Straty w aucie to zbita (ale świecąca nadal) prawa lampa i pogięte prawe nadkole. Dużo stresu no i przede wszystkim szkoda zwierzęcia. Do Ustki jednak dotarliśmy cało. Samochód zostawiliśmy w centrum na parkingu. 
Asix i nasz transport - Lady Assa
Statek wypłynął kulturalnie o czasie, pogoda była zacna, bezchmurna a dzień zapowiadał się słonecznie. Sama podróż statkiem żadną atrakcją nie jest i przy takim morzu jakie było wtedy (gładkie niemal niczym jezioro) była zwyczajnie nudna.
Po 4 godzinach wylądowaliśmy w Nexo. Pierwszy raz na obczyźnie. Trochę dziwnie się czuliśmy, nieswojo. Bez planu, w którą stronę jechać. Mając ze sobą mapkę Bornholmu plus spis ciekawszych atrakcji postanowiliśmy najpierw udać się do Bornholms Sommerfugelpark & Tropeland, czyli Parku Motyli. Park znajduje się na obrzeżach Nexo i jest to duża szklarnia, w której latają egzotyczne motyle i ptaki, wśród tropikalnej roślinności. 
Nasze środki lokomocji
Klimat w szklarni zresztą też jest tropikalny. Bardzo ciekawe miejsce, fantastyczne okazy, można się bawić w makrofotografię bez sprzętu do makro (motyle są duuuuże). Wstęp do parku najtańszy nie jest i za dwie osoby zapłaciliśmy ok. 70 pln.
Jeden z okazów w Parku Motyli
Z parku znowu ruszyliśmy do Nexo i dalej wzdłuż wybrzeża. Bornholm jest rajem dla rowerzystów. Wokół i w środku wyspy jest bardzo dużo, bardzo dobrze oznakowanych i przygotowanych ścieżek rowerowych. Takich, które idą zupełnie niezależnie od normalnych dróg (w dużej mierze w oparciu o nasypy dawnej kolejki) albo są wyodrębnione z jezdni. W każdym razie jeździ się nimi świetnie.
Jeden z kilku wiatraków rozrzuconych po wyspie
W tej części wyspy droga prowadzi głównie przez lasy nadmorskie ewentualnie tuż przy nich. Często pojawiają się zjazdy na plaże i do kempingów. My jednak postanowiliśmy sprawdzić czy rzeczywiście na plażach południowego Bornholmu piasek jest drobny jak mąka. Dotarliśmy wiec do Dueodde i jej/jego legendarnych plaż. I co? Rzeczywiście, piasek tam jest drobniusieńki a jego kolor bliski białemu co w połączeniu z kolorem Bałtyku (tego samego, który u nas mógłby mieć miano Morza Brunatnego) sprawia wrażenia plaży na Majorce. Raj dla plażowiczów. My jednak do tej dziwnej grupy się nie zaliczamy więc jak już zweryfikowaliśmy legendy ruszyliśmy dalej. Przez senne miasteczko Pedersker kierowaliśmy się na północ w kierunku lasu Almindingen. Krajobrazy tej części wyspy są typowo rolnicze. Dokoła przede wszystkim pola uprawne. Poza tym cisza i spokój.

Almindingen to trzeci co do wielkości kompleks leśny w Danii, do tego całkowicie sztuczny (pierwotny las został wykarczowany z powodu popytu na drewno). Szczerze mówiąc to trochę przerażające bo choć jest on spory to jednak nie aż tak. U nas takich lasów jest pełno, a jeszcze więcej większych. Czyżby właściwa Dania to miały być same pola uprawne? Sam las jednak jest świetny. Teren się tu już robi urozmaicony, pojawiają się zjazdy i podjazdy oraz porozrzucane pomiędzy drzewami skały i głazy. My skierowaliśmy się w jego wschodnią część czyli Paradisbakkerne i tamtejsze tanie pole namiotowe.
Jeden z wielkich głazów w Paradisbakkerne
Tzw. Primitve Teltplads to całkiem przyjemna inicjatywa gospodarzy, którzy mają trochę ziemi i dobrej woli. Do dyspozycji dostajemy najczęściej tylko zadbany (wykoszony i posprzątany) kawałek ziemi. W tym przypadku akurat na skraju lasu. Praktycznie na każdym takim polu jest jakiś dostęp do sanitariatu. Tutaj sanitariatem była toaleta publiczna na oddalonym o jakieś 40 m parkingu. Toaleta z automatycznymi drzwiami i przystosowana dla osób niepełnosprawnych (mówiłem już, że znajdowała się w środku lasu?). Wieczorami na takim polu pojawiał się gospodarz, który pobierał drobną opłatę. W każdym przypadku było to 20 koron, nie za osobę, czy osoby plus namiot jak to u nas bywa. Po prostu za namiot. Tam gdzie gospodarz miał swój sanitariat dodatkowo płaciło się za ciepłą wodę. Ale nie człowiekowi do ręki. Tylko do takiej puszeczki, która gdzieś tam wisiała obok prysznica.
Widok z okolic pola namiotowego w Paradisbakkerne
Generalnie Bornholmczycy ufają ludziom. Nie ganiają za tobą i nie wołają o kasę. Dla nich jest to całkowicie normalne, że skoro korzystasz z czegoś przy czym podana jest cena to za to zapłacisz i nie trzeba ci przypominać. Świetna sprawa. Zastanawia mnie tylko czy polski naród mający tendencję do różnych przekrętów podchodzi do tego uczciwie. Tak samo przy drogach na wyspie można spotkać małe drewniane straganiki, na których są wystawione różne drobne rzeczy, typu drewno do kominka, jakieś owoce czy warzywa i tylko cena na kartonie plus skrzyneczka na pieniądze. I nikt tego nie pilnuje.
Okazały wiatrak w Arsdale
Drugiego dnia ruszyliśmy przez Almindingen na zachód. Swoją drogą warto poświęcić jeden a może i dwa dni na spacery oznakowanymi szlakami po lesie. Rowerem raczej tam się wjechać nie da i raczej nie wolno ale mały trekking mógłby być bardzo przyjemny. W lesie znajduje się też kilka jeziorek oraz najwyższe wzniesienie na wyspie - Rytterknaeten (162 m n.p.m.), na które jednak nie dotarliśmy.
Arsdale
W miejscowości Aakirkeby znajduje się bodajże muzeum motoryzacji. Nie zaglądaliśmy tam ponieważ za wstępy do wszelkich tego typu muzeów i atrakcji płaci się nie takie małe znowu pieniądze a nasz wyjazd jak każdy był budżetowy. Poza tym Aakirkeby to też bardzo fajny kościół zbudowany jak kolejne takie na Bornholmie z granitowych bloków. Bardzo podobała mi się surowa architektura tych budowli i niesamowicie zadbane cmentarze przykościelne.

Jadąc dalej w kierunku Ronne trafiamy na pierwszy kościół typu rotunda, znajdujący się w miejscowości Nylars. Jest to najlepiej zachowana świątynia tego typu. Budowle te w XII wieku budowali Templariusze. Krążą więc legendy, podsycane przez wszelkie przewodniki turystyczne, że w którymś z nich znajduje się skarb zakonu. Same budowle są wyjątkowo charakterystyczne a w środku bardzo ascetyczne. W Nylars Kirke znajdują się dwa kamienie runiczne - warte zobaczenia.
Cisza, spokój i zaufanie
Z Nylars jedziemy do Ronne. To największe miasto na wyspie, jego stolica. To tu lądujecie kiedy wybieracie się na Bornholm samochodem. Zresztą ponoć teraz już nie ma statków z Ustki a te z innych miast docierają właśnie do Ronne. W mieście bardzo ładne, stare centrum a w nim rzecz niespotykana dotąd na wyspie, bardzo duże nagromadzenie ludzi. Pod drzewami zaparkowane dziesiątki rowerów. My również zostawiliśmy nasze z całym ekwipunkiem i poszliśmy pospacerować malowniczymi uliczkami miasta. Nie muszę chyba dodawać, że po powrocie wszystko zastaliśmy tak jak zostało zostawione.
Arsdale
Wyjechaliśmy z Ronne kierując się na nocleg niedaleko miejscowości Nyker. Niestety kręcąc się w okolicy domniemanego pola namiotowego w tę i z powrotem nie znaleźliśmy nic (ponoć teraz ponownie funkcjonuje). Dojechaliśmy nawet do samego Nyker. Tam obejrzeliśmy kolejną rotundę, najmniejszą na wyspie. Dzień się powoli kończył a my nie mieliśmy gdzie spać. Szybki wgląd w mapę pokazał, że musimy znowu kierować się na wschód w kierunku Vestermarie i dalej znowu niemal pod sam Almindingen. Tam na uboczu i nie bez pomocy autochtonów znaleźliśmy upragnione miejsce spoczynku. Tym razem sanitariat w postaci wozu Drzymały albo czegoś bardzo podobnego znajdował się na polu a w nim prysznic i kuchnia. Miejsce sympatyczne.
Klimat "wyspiarski"
Dnia trzeciego ruszyliśmy ponownie na zachód przez Nyker i stamtąd w kierunku Hasle. Hasle to małe miasteczko na zachodnim brzegu wyspy słynące z wędzarni i znakomitej wędzonej ryby. Mimo trudności w rozumieniu języka duńskiego (umówmy się - nie rozumiemy go wcale a menu było właśnie po duńsku) udało nam się zamówić wędzoną rybkę nawet z sałatką. Tania zabawa to nie jest ale spróbować warto. Choć jest na wyspie lepsza okazja ku temu. Ale o tym dalej.
Rotunda w Nylars
Z Hasle bardzo malowniczą drogą wzdłuż wybrzeża ruszyliśmy na północ. Droga biegła tuż przy samym morzu a po prawej stronie wznosiła się coraz większa ściana. Nieliczne samotne domki po drodze budowały niesamowicie nostalgiczny klimat miejsca, w którym można by spędzić swoje ostatnie dni, w spokoju z dala od wszystkiego, z widokiem na morze.
Wnętrze rotundy w Nylars
W końcu droga asfaltowa się kończy a leśny dukt prowadzi coraz bardziej w górę odchodząc lekko od wybrzeża. Kiedy już wychodzimy na górę docieramy do Jons Kapel -dwudziestometrowej skały wznoszącej się na skraju morza. Świetne miejsce, skały, klify, piękne widoki.
Kamień runiczny w Nylars
Dalej jedziemy w kierunku Vang. W tej części wyspy (dla mnie najciekawszej) Bornholm wreszcie pokazuje namiastkę Skandynawii. Coraz bardziej pofałdowany teren, coraz więcej podjazdów i zjazdów, klify i coraz więcej skał. Robi się naprawdę interesująco. Mijamy urokliwe wrzosowiska Slotslyngen. Skręcamy zgodnie z rowerowym szlakiem w kierunku Allinge. Szukamy powoli pola namiotowego, które powinno się tu znajdować. Niestety brak jakichkolwiek tabliczek czy znaków utrudnia sprawę. Za to znajdujemy ogromny kamieniołom (obok Muzeum Kamieniarstwa). Mijamy wielkie powycinane bloki granitu. Bornholm to granitowa wyspa i eksport tego materiału jest bardzo ważnym aspektem jej funkcjonowania.
Taki ciekawy zakątek przy jednym ze szlaków rowerowych
W końcu stwierdzamy, że to tu. Niedaleko kamieniołomu. Gospodarstwo Egelokke a tuż za nim w małym urokliwym zagajniku trochę przestrzeni dla zmęczonego turysty. W Egelokke spędziliśmy jeszcze trochę czasu. Następnego dnia zjechaliśmy do Allinge, przyjrzeć się miastu i nawiedzić sklep sieci Netto (najtaniej). Później ruszyliśmy w stronę Olsker zobaczyć kolejną rotundę. Dalej wgłąb wyspy do Klemensker. Kawałek za tym miasteczkiem znajduje się jedno z największych w Danii skupisk menhirów - Louiselund. 51 menhirów poustawianych wśród drzew, najwyższe mają po 2 m wysokości. Mimo to miejsce jakiegoś większego wrażenia na mnie nie wywarło. Może zły dzień.
Charakterystyczny kościół z granitowych bloków - Ronne
Stąd ruszyliśmy w kierunku Ro. Po drodze najlepszy zjazd na całym Bornholmie (asfaltem), zaraz po nim brutalny podjazd. Dojeżdżamy do Gudhjem. Zwiedzamy miasto i zastanawiamy się czy płynąć na Christanso. Ceny biletów rozwiewają nasze wątpliwości. Ruszamy w kierunku Allinge. Zatrzymujemy się przy Muzeum Sztuki Bornholmu, do którego jednak nie wchodzimy. Zostawiamy rowery i idziemy na Heligdomsklipperne. Kolejne niesamowite formacje skalne wypiętrzone z samego morza. Chyba robią jeszcze większe wrażenie niż Kaplica Jona.
Po drodze do Allinge kolejne małe nadmorskie miejscowości Tejn i Sandkas, malownicze wybrzeże, na którym wypasają się owce.
Wnętrze wędzarni w Hasle
Wieczorem zostawiamy rowery na polu i ruszamy na Hammershus. Po drodze mijamy teren dużego festiwalu muzycznego, którego dźwięki będą nam towarzyszyć w nocy. Hammershus robi niesamowite wrażenie. Ruiny największego w północnej Europie zamku, nie mogły być bardziej malowniczo położone. Na okazałym wzniesieniu praktycznie nad samym morzem. W świetle zachodzącego słońca wrażenie tego miejsca było nie do opisania.
Obiad czeka
W nocy zaczyna padać, budzimy się rano - pada. Cały dzień pada. Na szczęście gospodarz miał dla turystów wygospodarowaną świetlico-kuchnie. W połowie dnia zebraliśmy się tam niemal wszyscy. Sami Polacy i trójka Duńczyków, z których żona jednego była Polką. I zaczęliśmy rozprawiać o wszystkim ale najwięcej chyba o tym co byśmy zjedli i co zjemy jak wrócimy do Polski. W końcu pojawiła się myśl - atakujemy sklep. Trzech samobójców, w ulewie i sztormowym deszczu popędziło rowerami do Netto, z góry jakieś 2-3 km. Netto było praktycznie nad samym morzem, a tam potężne fale z impetem rozbijały się o betonowe wybrzeże. Zrobiliśmy zakupy, jedzenie, wino, piwo, co kto chciał - to był dzień rozpusty - i powrót tym razem pod górę. Wróciliśmy cali przemoczeni. Ale wieczór pięknie ciągnął się jeszcze kilka godzin, przy grze w kości i omawianiu wyjazdu, piciu wina i omawianiu różnic pomiędzy Danią i Polską.
Wędzarnia w Hasle
Przestało padać chyba w środku nocy albo nad ranem. Padało blisko 30 h! Ale co najważniejsze namiot Fjorda nie zawiódł. Dzielnie zniósł ten kataklizm. Niestety inni obozowicze nie mogli powiedzieć tego samego. Gorzej było z rowerami, bo rano całe napędy były brązowe. Jednak szybkie smarowanie i rozruszanie załatwiło sprawę.
Droga na Jons Kapel
Ruszyliśmy dalej. Znowu do Gudhjem, tu zakupy w mieszczącym się w starym wiatraku sklepie z produktami lokalnymi. I bufet rybny znajdujący się niedaleko portu. Świetna sprawa, szwedzki stół, na którym jest wszystko co związane z morzem, oczywiście wędzone. Płacisz raz i jesz do oporu. Dalej do Osterlars gdzie znajdowała się kolejna, ostatnia rotunda - największa. Obok zabytkowa dzwonnica a w środku kolejny kamień runiczny. Dalej Ostermarie i Svaneke, którym jednak nie poświęciliśmy wiele uwagi.
Okolice Kaplicy Jona
I ponownie miasteczko Arsdale, które odwiedziliśmy pierwszego dnia wieczorem. Bardzo urokliwa, malutka miejscowość z charakterystycznym wiatrakiem. W ogóle na Bornholmie jest sporo wiatraków, nie wszystkie w idealnym stanie. Większość to konstrukcje drewniane, warte zobaczenia.
Stąd pojechaliśmy przez Nexo znowu na samo południe decydując się na nocleg na winnicy w Pedersker (ponoć to pole jest obecnie nieczynne). Tu sklep z produktami wytwarzanymi przez gospodarzy: wszelkiej maści wina ale i whisky. Ceny jednak konkretne. Samo  miejsce jednak mało atrakcyjne do spania.
Klify pomiędzy Hasle a Vang
 Ostatniego dnia przez plaże Dueode i wzdłuż wschodniego wybrzeża dotarliśmy do Nexo. Przed statkiem spotkaliśmy polską parę, z którą ucztowaliśmy w Egelokke. Bornholm się skończył

Zdecydowanie Bornholm to miejsce warte odwiedzenia, choć może tydzień to nieco za długo, ale jakby poświęcić też jeden czy dwa dni na trekkingi po Almindingen czy szlakach na północnym wybrzeżu wydaje się to w sam raz. Przede wszystkim jest to oaza spokoju i czystości. Trafiasz tam, zaledwie 70 km od Polski, a czujesz się jakbyś był w innym świecie. Nikt nie krzyczy, nikt nie śmieci, nikt nie zajeżdża ci drogi - wręcz przeciwnie na rowerze jesteś świętością. Nie ma gwaru, pośpiechu. No coś niesamowitego. Świetne miejsce żeby odpocząć. I nie trzeba na to wydawać dużo kasy. No i najlepiej właśnie rowerem.
Hammershus
Widok na Hammeren
Ruiny zamku, owce, skały i morze - klimat genialny
Hammershus

Z porad praktycznych. Kempingi te nieprymitywne drogie, nie byliśmy ale słyszeliśmy więc nie polecamy. Polecamy te prymitywne, mają swój urok i są tanie (koniecznie trzeba ze strony poniżej wziąć sobie mapkę, na której są one zaznaczone). W sieci Netto można dosyć tanio zaopatrzyć się w podstawowe produkty spożywcze. My tradycyjnie większość prowiantu zabraliśmy z Polski. Wszelkie muzea i inne atrakcje kulturalne płatne i to tak średnio mało. Z pewnością warto je zobaczyć ale można się bez tego obejść bo jest dużo innych ciekawych rzeczy i do tego darmowych. Wejście do rotund też często jest płatne, choć tu bardziej symbolicznie. Istnieje jakaś komunikacja autobusowa na wyspie, ale jej nie testowaliśmy, więc zasadniczo można w ogóle nie mieć tam swojego środka transportu. Południe wyspy to plaże i tereny rolnicze. Północny-zachód za to to skały, klify i jak dla mnie najciekawsze tereny. Bez problemu z każdym Duńczykiem można dogadać się po angielsku. Generalnie najdroższe w całym wypadzie jest dostanie się tam z Polski. Prom w jedną stronę z rowerem kosztował dwa lata temu ok. 150 pln. 
Polecam stronę: www.bornholm.modos.pl - bardzo dobre źródło informacji i planowania.

Północno-zachodnia część wyspy to jest to

To chyba rotunda w Osterlars
Ruiny kościoła - 10 metrów w lewo stoi cały kościół w klasycznym granitowym stylu

3 komentarze:

  1. Ekstra relacja fajne zdjęcia i opis – super miejsce i to tak blisko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No miejsce naprawdę przyjemne, pewnie tam kiedyś wrócimy na jakiś weekend, może tym razem Trampkiem ;)

    OdpowiedzUsuń